poniedziałek, 15 lipca 2013

Miniaturka: Tatuś mimo woli

 Był słoneczny, sierpniowy dzień. Brązowowłosa kobieta spacerowała sobie w mugolskiej części Londynu. W prawej dłoni dzierżyła plastikowy kubeczek z borówkami. Podjadając owoce, co i raz głaskała się po olbrzymich rozmiarów brzuszku. Była zrelaksowana, a na jej twarzy widniał uśmiech. Kobieta umówiona była na spotkanie ze swoją przyjaciółką, w kawiarence, którą tamta prowadziła. Hermiona zdecydowała się na spacer, ze względu na piękną pogodę, jaką nieczęsto można zastać w Londynie. Słońce muskało jej bladą cerę, a ciepły wietrzyk owiewał rumianą twarz. Tylko na ulicach można było dostrzec mnóstwo kałuży, które psuły estetykę letniego krajobrazu. Owe kałuże były pozostałością po tygodniowej nawałnicy jaka kilka dni temu nawiedziła Anglię.
 Mimo sporego brzuszka, Hermiona zwinnie ominęła mokre plamy, kiedy przechodziła przez ulicę. Idąc wzdłuż deptaka, przyglądała się witrynom sklepów. Nagle do jej nozdrzy doszedł pyszny zapach. Słodki, ciepły, delikatny i... jagodowy! Rozejrzała się, próbując zlokalizować źródło owego zapachu. Kilka metrów dalej znajdowała się mała cukiernia, z której to wydobywały się zapachy świeżo upieczonych jagodzianek. Brązowowłosa zerknęła na zegarek, do spotkania miała jeszcze co najmniej pół godziny, także bez obaw mogła zajść do krainy słodkiej rozkoszy.
 Wnętrze cukierni było ciasne. Ściany miały beżowy kolor, a podłoga wykonana była z hebanowego drewna. Kobieta stanęła po środku i z lubością przyglądała się wszystkim smakołykom. Usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, i męski głos witający się z ekspedientką. Hermiona zbliżyła się do lasy i z uśmiechem na ustach odezwała się do kobiety zza lady:
 - Poproszę jagodziankę.
 - Dla mnie będzie jagodzianka! - w tym samym momencie odezwał się mężczyzna stojący za nią. Hermiona nieco się zirytowała, w końcu ona była pierwsza, a on próbuje wepchnąć się w kolejkę! Zerknęła na ekspedientkę, która uśmiechnęła się przepraszająco.
 - Bardzo mi przykro, została ostatnia jagodzianka.
 - Nie szkodzi, proszę mi ją zapakować - mężczyzna rzucił na ladę 50 funtów i spojrzał na sprzedawczynię wyczekująco. Hermiona przestąpiła z nogi na nogę. Nie odwracając się, odważyła się powiedzieć:
 - Bardzo mi przykro, ale ta jagodzianka należy się mi!
 - A na jakiej podstawie sądzi pani, że to właśnie jej się należy ta jagodzianka? - zapytał. Hermiona zacisnęła mocno wargi i powieki, w myślach licząc do dziesięciu. Zawsze była nerwowa, ale ciążowe hormony sprawiły, że stała się niemal choleryczką.
 - Byłam tu pierwsza! - niemalże krzyknęła. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, co rozjuszyło ją mocniej. Odwróciła się zamaszyście, stając z mężczyzną twarzą w twarz i krzyknęła zdenerwowana:
 - Poza tym jestem w ciąży, na cholernego Merlina! - mrużąc powieki, spojrzała w twarz jej rywala. Zatkało ją.
 - Granger?! - wykrzyknął zdumiony blondyn.
 - Malfoy?! - równie zdziwiona Hermiona, wytrzeszczyła oczy. Draco przyjrzał się jej uważnie i z niemałą nostalgią stwierdził, że wypiękniała. Jego spojrzenie zjechało nieco niżej i ujrzał sporych wielkości brzuszek szatynki. Uśmiechnął się drwiąco.
 - Mały Weasley lubi dużo zjeść już w brzuchu, co Granger? Niech będzie, bierz tę jagodziankę! Nie chcę być posądzony o głodzenie małych rudzielców - zaśmiał się perfidnie. Hermionę aż ścisnęło w gardle. Przez zaciśnięte zęby wycedziła:
 - To.Nie.Jest.Dziecko.Weasley'a! A jagodziankę możesz sobie wziąć i wsadzić w buty! - Blondyn nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony uzyskaną informacją. Granger w ciąży? Już samo to nie mieściło mu się w głowie, no bo żeby ta przemądrzała, wredna dziewucha miała zostać przez kogoś zapłodniona? Merlinie! Draco mimowolnie się wzdrygnął. No, a tu jeszcze dowiaduje się, że ojcem dziecka nie jest Weasley. To było za dużo jak na niego.
 - Nie, nie Granger. Nalegam, abyś wzięła tę jagodziankę. Dziecka głodzić nie można... A Tobie te kilka kalorii więcej i tak nie zrobi już różnicy - uśmiechnął się ironicznie i oparł o ladę. Hermiona zagotowała się w środku. Czy ten nadęty pajac właśnie zasugerował, że jest gruba?! Owszem, przytyła nieco, ale przecież jest w ciąży. I właściwie, miała tylko zgrabny, okrągły brzuszek, reszta ciała nie nabrała okrągłości. Dlaczego więc uważał ją za grubaskę.
 - Jesteś bezczelny! Nie chcę tej głupiej jagodzianki!! - zapowietrzyła się kobieta. Ekspedientka przyglądała im się z rozbawieniem, zmieszanym z lekką obawą o ciężarną, bowiem jako matka trójki dzieci, zdawała sobie sprawę, że stres nie sprzyja kobietom w ciąży. A jej klientka była ewidentnie zdenerwowana.
 - Granger, chcesz. Dobrze wiem, że masz na nią ochotę, ślinka cieknie ci po brodzie - zaśmiał się ze swojej wypowiedzi, a Hermiona westchnęła głośno i złapała się za brzuch.
 - Co mówisz kochanie? Ach, tak... Moje dziecko stwierdziło, że nie chce tej jagodzianki, woli abyś nakarmił nią swój arystokratyczny, bezczelny tyłek! - warknęła. Malfoy zaśmiał się z jej wypowiedzi, czym wyprowadził ją z równowagi do tego stopnia, że zamachnęła się próbując uderzyć blondyna. Jednak jej ręka zawisła w powietrzu, przy samej twarzy Malfoy'a. Z jej ust wydobył się jęk, a ręka machinalnie powędrowała do brzucha.
 - O Boże! - wykrzyknęła. Malfoy i ekspedientka spojrzeli na nią przestraszeni. Kobieta wybiegła zza lady i złapała Hermionę za rękę, mrucząc:
 - Spokojnie, kochanie... Spokojnie!
 - Odeszły mi wody! Malfoy, ty kretynie, to twoja wina! - wrzasnęła w stronę mężczyzny. Draco wytrzeszczył oczy, nie wiedząc co jest grane. Czuł się jak w filmie akcji. Albo gorzej, jak w mugolskiej Ukrytej Kamerze.
 - Coo?! - spojrzał na nią i zamrugał szybko.
 - Ja rodzę, idioto! Uhhh - Hermiona przygryzła wargę, czując jak ból spowodowany skurczem rozchodzi się po jej ciele.
 - Rodzisz? Jak to rodzisz?! - spanikował mężczyzna. Sprzedawczyni spojrzała na niego z politowaniem, i posadziła Hermionę na drewnianym krzesełku stojącym pod oknem.
 - Kobiety mają to do siebie, drogi panie, że czasami zdarza im się rodzić. Zadzwonię po pogotowie - zaoferowała kobieta.
 - Nie! - jednocześnie krzyknęli Malfoy i Hermiona. Szatynka spojrzała szybko na blondyna, a potem z bladym uśmiechem na sprzedawczynię.
 - Ja... Ja mam rodzić w prywatnej klinice. Mam wykupione miejsce. Zadzwonię po taksówkę i...
 - Granger, nie wygłupiaj się! Chcesz urodzić w ciasnej, śmierdzącej taksówce, stojąc w korku? Ja cię zawiozę. - Hermiona nie miała wyboru, musiała się zgodzić. Inaczej faktycznie mogłaby nie dojechać na czas. Tym bardziej, że nie chciała rodzić w mugolskim szpitalu.
 - Dobrze, niech będzie. Przepraszamy panią za tę sytuację... i może da mi pani mopa? Sprzątnęłabym moje wody płodowe... - uśmiechnęła się przepraszająco, ale zaraz krzyknęła kiedy dopadł ją kolejny skurcz. Malfoy zaśmiał się pod nosem.
 - No jasne, Granger. To nic, że rodzisz, posprzątaj jeszcze - zironizował.
 - Nie wyganiam, ale niech państwo już jadą. Dziecko pcha się na świat. I proszę się nie martwić, posprzątam. My matki musimy być solidarne.
 Malfoy pomógł wstać Hermionie i kazał jej wesprzeć się jego ramienia. Tak zawędrowali do jego samochodu. Hermiona osunęła się po fotelu i zaczęła ciężko dyszeć. Torebka opadła jej pod nogi. Malfoy jechał z prędkością niedozwoloną nawet na trasie szybkiego ruchu. Chciał dowieźć Hermionę jak najszybciej do Munga. Próbował się nie krzywić słysząc jej stękanie. Jednak jego wyobraźnia podsuwała mu paskudne obrazy; jego cudowne auto ubrudzone jej... szlamem. "Czy jak to się nazywa" , pomyślał. Bał się, że dziecko urodzi się w jego samochodzie, a wtedy krew, szlam, czy co to tam jest i... i... sam nie wiedział co jeszcze... brr! Biedny samochód.
 Zatrzymał się pod szpitalem i odezwał się do kobiety.
 - Jesteśmy na miejscu. Trzymaj się, Granger. Już tylko chwila - szatynka spojrzała na niego z wdzięcznością, kiedy pomógł jej wysiąść z samochodu, i kiedy poprowadził ją do środka. Była spocona i zdenerwowana, dlatego przyjemny chłód panujący w szpitalu, nieco ją uspokoił.
 - Przywiozłem rodzącą kobietę! Proszę nam pomóc! - krzyknął Malfoy, a siwowłosa pielęgniarka spojrzała na nich znad kontuaru i wróciła do wertowania papierów. Hermiona zgięła się nagle w pół. Zerknęła na swoje stopy i zbladła, ujrzawszy krew w okół jej nóg.
 - Merlinie! Malfoy, coś jest nie tak - wyszeptała. Blondyn odruchowo podążył za jej wzrokiem i ujrzał powiększającą się plamę krwi na posadzce. Posadził Granger na najbliższym krzesełku i podbiegł do pielęgniarki.
 - Do jasnej cholery! Ona krwawi! Mogłabyś się z łaski swojej ruszyć?! Potrzebujemy pomocy! - pielęgniarka fuknęła na niego i z wielką łaską wstała od swojej pracy. Podeszła do interkomu i zawołała:
 - Kod D43, Izba Przyjęć. Rozhisteryzowany tatulek przywiózł rodzącą żonę - spojrzała na niego z wyrzutem i wróciła do biurka. Malfoy nie miał siły jej poprawiać, tłumaczyć, że nie jest ani ojcem dziecka, ani mężem Granger. Podbiegł do szatynki i złapał ją za rękę.
 - Zaraz się ktoś się tu zjawi. Spokojnie, Granger. Będzie dobrze, zobaczysz! - Kobieta była blada. Anemicznym ruchem dotknęła brzucha.
 - Serpens, synku... Zaraz będzie po wszystkim, wytrzymaj!
 Z windy wysiadł młody mężczyzna ubrany w niebieski kitel. Szybkim krokiem podszedł do rodzącej i widząc w jakim jest stanie, zawołał pielęgniarkę, która pomogła mu eskortować Granger na salę operacyjną.
 - Pan może zaczekać przed salą operacyjną - lekarz rzucił przez ramię i zniknął w korytarzu razem z Granger i pielęgniarką. Draco zmarszczył brwi. Czekać? Na co? Spełnił już dobry uczynek i przywiózł tu kobietę. Wrócił do samochodu, cały czas mając przed oczami bladą twarz szatynki. Usiadł w fotelu i oparł głowę o zagłówek. Westchnął. "I pomyśleć, że to wszystko przez głupią jagodziankę". Zaśmiał się ze swoich myśli. Włożył kluczyk do stacyjki, i już miał ruszać, kiedy ujrzał coś beżowego pod fotelem pasażera. Schylił się i sięgnął ręką po tę rzecz. Zdziwił się, gdy wyciągnął niewielką torebkę, która musiała należeć do kobiety.
 - A niech cię szlag, Granger... - warknął, wyłączając samochód i szybkim krokiem ruszył do Munga. Udał się do poczekalni, o której wspomniał lekarz. Czuł się jak kretyn, czekając tu razem z innym facetem. W dodatku wciąż trzymał jej torebkę. "A niech cię szlag, Granger" , powtórzył w myślach. Opadł na plastikowe krzesełko i rzucił torebkę na podłogę. Próbował zając czymś swoje myśli, ale wciąż miał przed oczami jej bladą twarz. Nie umiał się nawet na nią teraz złościć. Facet, który mu towarzyszył nerwowo krążył po korytarzu. Malfoy spojrzał na niego z politowaniem.
 - To moje pierwsze... Dlatego się tak denerwuję. A pan? Też pierwszy raz? - zapytał przysiadając na chwilę. Draco nie spojrzał nawet na towarzysza, burknął tylko:
 - Taa..  - Czarnowłosy spojrzał na Malfoy'a z podziwem i znowu wrócił do krążenia po korytarzu.
 Godzinę później, z sali operacyjnej wyszła młoda pielęgniarka. Stanęła w drzwiach i zapytała:
 - Który z panów, to pan Williams? - czarnowłosy zerwał się z miejsca i podbiegł do kobiety. Pielęgniarka uśmiechnęła się do niego.
 - Gratuluję. Ma pan śliczną córeczkę. Może pan wejść do żony - nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, mężczyzna pognał do swojej kobiety.
 - Przepraszam, a co z...
 - Nie teraz! - krzyknęła i zniknęła za drzwiami. Malfoy opadł na krzesło i oparł głowę o ścianę. Wyciągnął przed siebie dłonie i strzelił z kości. Był zmęczony i znudzony. W przypływie jakiegoś nagłego natchnienia, złapał torebkę Hermiony, położył ją sobie na kolanach i zaczął przeglądać jej zawartość. Wyciągnął portfel, w którym znalazł 800 funtów, i całkiem sporo galeonów. W przegrodzie znalazł prawo jazdy i dowody osobiste. Wyjął dokumenty i uważnie im się przyjrzał. Ten magiczny różnił się od niemagicznego, tylko ruchomą fotografią.
 - Hermiona Jean Granger - szepnął. Zadumał się przez chwilę. Zdał sobie sprawę, że tak mało wiedział o kobiecie, którą przywiózł na porodówkę. Właśnie dowiedział się jak ma na drugie imię, kiedy ma urodziny, ile ma wzrostu, a nawet jak nazywają się jej rodzice. Poznał jej adres - ten mugolski, gdzie mieszkała kiedyś z rodzicami, i ten magiczny, który mógł poznać tylko czarodziej. Spojrzał na zdjęcie, z którego uśmiechała się śliczna, zadbana szatynka, o włosach układających się w równe fale. Oczy miała błyszczące, jakby się z czegoś cieszyła. Malfoy schował dokumenty do portfela, i wyjął jej notes. Na pierwszej stronie, zgrabnym, pochyłym pismem, napisane były jej dane. Imię, nazwisko, adres i numer telefonu. Przejrzał zeszyt niezbyt uważnie, ale zdążył zorientować się, że przy najbliższych jej sercu osobach stawiała serca, przy przyjaciołach kwiatka, przy obojętnych nie pisała nic. Serce znalazł przy adresie rodziców, Ginny Weasley, Harry'ego Potter'a i jakiejś Leny. Kwiatki przy nazwiskach Lavender Brown, Parvati Patil, Luny Lovegood, Neville'a Longbottom'a i wielu innych znajomych ze szkoły. Zauważył coś dziwnego... Przy nazwisku Weasley'a nie było nic. Czyżby był jej obojętny? Zastanowił się przez chwilę. W notesie nie znalazł adresu do żadnego Ślizgona. Do niego też. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet znajomymi. Czy byli wrogami? Już dawno się nad tym zastanawiał. Od śmierci Voldemorta nie było już podziału krwi, nie było nienawiści między domami w Hogwarcie, aczkolwiek dystans między Syltherinem, a Gryffindorem pozostał. Wciąż sobie dokuczali, ale nie było to już to samo co kiedyś. Więc kim dla siebie byli? Nie miał siły dalej poznawać Hermiony Granger. Schował rzeczy do jej torebki, i położył ją na krzesełku obok. Oparł się wygodnie i przymknął oczy.
 Nie wiedział ile czasu minęło. Usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi i ujrzał tego samego lekarza, który przyjął Granger. Poderwał się na nogi i stanął na wprost lekarza.
 - Co z Hermioną? Czy już urodziła? - zapytał drżącym głosem. Sam nie wiedział co jest tego przyczyną.
 - Panie...? - lekarz spojrzał na niego pytająco.
 - Malfoy.
 - Panie Malfoy, nie mam dobrych wieści. Może usiądziemy? - lekarz wskazał ręką krzesła. Blondyn oburzył się.
 - Nie będę siadać! Co z Hermioną?
 - Panie Malfoy, nie będę owijał w bawełnę. Jest źle. Pańska żona straciła mnóstwo krwi. Jest teraz w śpiączce, nie wiem kiedy się obudzi. Podejrzewamy, że oberwała jakąś paskudną klątwą, jeszcze zanim zaszła w ciążę. Istnieje bardzo duże prawdo podobieństwo, że właśnie ciąża wyzwoliła działanie zaklęcia. Nie wiemy co to było, więc nie wiemy jak ją leczyć. Przykro mi... - Malfoy zbladł. Wyobraził sobie leżącą na stole operacyjnym Granger. Jej brązowe loki rozrzucone w okół głowy, bladą twarz i sińce pod oczami. Nie wiedział czemu aż tak przejmował się jej losem. Może dlatego, że miała wydać na świat dziecko?
 - A... co z dzieckiem? - wychrypiał Draco.
 - Chłopiec jest zdrowy. Za dwa dni będzie mógł opuścić szpital. W tym momencie musimy wypełnić formalności. Zechce pan ze mną przejść do gabinetu? - sam nie wiedział dlaczego się zgodził. Zwyczajnie kiwnął głową, a zaraz już szedł za lekarzem. To było odruchowe. Niekontrolowane. Ocknął się dopiero, kiedy usiadł przy biurku lekarza, a ten podał mu plik dokumentów i pióro. Malfoy zamrugał i spojrzał na lekarza pytająco.
 - Coś nie tak?
 - Czy ja... Hmm, chodzi o to, że nie jestem mężem Hermiony. Czy mogę uzupełnić te dokumenty? - zapytał, nie kontrolując swoich słów.
 - Rozumiem. W tym momencie pacjentka jest dla nas anonimowa, ponieważ jest nieprzytomna, a nie jest nam znana. Jest pan jedyną osobą mogącą udzielić nam informacji na temat pacjentki. A co z pozostałymi członkami jej rodziny?
 - Rodzice, ale oni są mugolami - odparł blondyn, ściągając brwi.
 - W takim razie, muszę zadać jeszcze jedno pytanie. Czy pan jest ojcem dziecka? Przepraszam, ale proszę mnie zrozumieć. Jeśli nie jest pan ojcem, będę musiał zawiadomić odpowiednie władze, ponieważ matka jest nieprzytomna, nie wiemy kiedy się obudzi. Zna pan zasady szpitala, prawda panie Malfoy? Mugole nie będą mogli przejąć opieki nad wnukiem. Więc bardzo proszę o szczerość... - uzdrowiciel spojrzał na Malfoy'a z wyczekiwaniem, ale blondyn popłynął z myślami. Wyobraził sobie jak kobieta w szarym uniformie zabiera synka Hermiona, zanosi do sierocińca, zostawia wraz z setkami innych sierot. Wyobraża sobie Hermionę, która budzi się po kilku latach i nie może odnaleźć dziecka. Coś ścisnęło jego serce. Nie wiedział co to było, nie wiedział co się z nim działo i nie wiedział nawet, kiedy się odezwał.
 - Jestem ojcem dziecka Hermiony, żyliśmy po prostu bez ślubu - spróbował się uśmiechnąć, ale nie mógł.
 - W takim razie proszę uzupełnić te dokumenty...
 Malfoy wypełniał każdą rubryczkę automatycznie. Cieszył się, że wcześniej zapoznał się z dokumentami Granger, że miał o niej jakieś pojęcie. Skłamał tylko kilka razy; pierwszy jak zapisał swój adres, jako adres zamieszkania Granger, drugi raz kiedy wpisał swoje dane w danych ojca dziecka, a trzeci raz kiedy podał siebie za najbliższą osobę, tą której udzielać trzeba informacji na temat stanu zdrowia pacjentki. Doszedł do rubryczki danych dziecka. Serpens Dracon Malfoy. Syn Hermiony oficjalnie dostał takie imiona. Pierwsze wybrała mu sama, pamiętał jak na korytarzu zwróciła się do brzucha imieniem Serpens, drugie dostał po nim. Za tę przysługę coś mu się należy, Granger będzie musiała zrozumieć. Podpisał wszystkie pergaminy i oddał je magomedykowi.
 - To już wszystko. Za dwa dni będzie pan mógł zabrać syna do domu. A tymczasem, chce pan zobaczyć... Serpensa? - zapytał, uprzednio zerkając w dokument.


4 miesiące później.
 Draco Malfoy wszedł do swojego salonu i ujrzał ciemnowłosą kobietę bawiącą się z maleńkim chłopcem. Podnosiła go nad swoją twarzą i lekko kołysała dzieckiem. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Ten chłopiec stał się bliski jego sercu, jak własny syn. Właściwie, to wszystkim przedstawiał Serpensa jako swojego pierworodnego. Był podobny do Hermiony, miał jej oczy. I tylko włoski miał jasne, choć nie tak jak jego. Wszystkim mówił, że jego synek podobny jest do mamusi. Wszedł do salonu z butelką mleka i zabrał dziecko z rąk kobiety. Ułożył je sobie w ramionach i delikatnie przytknął smoczek od butelki do buzi. Serpens dossał się do mleka, patrząc swymi wielkimi, czekoladowymi oczami w stalowe oczy Malfoy'a.
 - Świetnie sobie radzisz, Draco - kobieta uśmiechnęła się do blondyna. Była z niego dumna, że tak doskonale sobie poradził. Nigdy nie miał do czynienia z dzieckiem, a robił wszystko idealnie. I robił to z własnej woli, choć nie musiał. Była szczęśliwa, że wreszcie kogoś pokochał, tak prawdziwie.
 - Wiem - wyszczerzył zęby - Musiałem wszystkiego się nauczyć, ale myślę, że mi się udało. Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem, Pansy. Ale czuję, że zrobiłem dobrze. - Kobieta dotknęła ramienia swojego przyjaciela.
 - Zrobiłeś bardzo dobrze, Draco. A co z Granger? - zapytała zatroskana. Nie poznała szatynki osobiście, nie licząc niezbyt miłej znajomości ze szkoły, ale czuła, że kobieta jest jej bliska. Może to dlatego, że pomagała Draconowi wychowywać dziecko Hermiony? Może dlatego, że i ona pokochała Serpensa nad życie, a był on cząstką Hermiony? Nie wiedziała czemu, ale martwiła się o nią jak o przyjaciółkę.
 - Jest mała poprawa. Zaczęła reagować na różne bodźce. Dziś podobno poruszyła palcami. Doktor Smith mówi, że ona wszystko słyszy, że jest świadoma, ale nie może odpowiedzieć i się poruszyć. Dużo opowiadam jej o Serpensie, chcę żeby był jej bliski. Żeby szybko mogła go zabrać, gdy wyjdzie ze szpitala... - Pansy spojrzała na blondyna i wiedziała, że nie do końca o to mu chodziło, ale nic nie powiedziała. Zareagowała natomiast na wrzask Malfoy'a.
 - Pansy! Coś się dzieje z Serpensem! Na Merlina! On krwawi! - z drobnego noska i ust dziecka wyciekała krew. Malfoy zerwał się jak oparzony i tuląc chłopca do swej piersi, wskoczył do kominka i przeniósł się do Munga. Biegiem pokonał dystans do gabinetu Smith'a.
 - Doktorze! Coś nie tak z małym! - krzyknął. A potem czuł tylko wir w głowie. Nie pamiętał momentu, kiedy zabrali mu z rąk synka, kiedy pielęgniarka dała mu kubek z wodą, kiedy znalazł się w poczekalni na Oddziale Dziecięcym. Podszedł do niego uzdrowiciel i rzekł:
 - Panie Malfoy, proszę się nie martwić. Sytuacja nie wygląda najgorzej. Pamięta pan, jak mówiłem, że panna Granger została trafiona klątwą przed ciążą? - Malfoy kiwnął głową, na znak że pamięta. - Dzisiejszy krwotok Serpensa jest skutkiem tejże klątwy, która niestety odbiła też się na płodzie. A ponieważ organizm panny Granger jest silny, przejął większą część zaklęcia na siebie, chroniąc dziecko. Dlatego chłopiec urodził się zdrowy, a to to tylko efekt uboczny. Uda nam się temu zaradzić, ale najważniejsze jest to, że dzięki dzisiejszej sytuacji wiemy co to była za klątwa i możemy leczyć pańską narzeczoną. Obudzi się ona w najbliższym czasie, kiedy tylko zaczną działać eliksiry. Natomiast co do chłopca, wystarczy mała transfuzja krwi. Musi to być krew jednego z rodziców, a ponieważ panna Granger jest nieprzytomna i zainfekowana... cóż, zapraszam pana na pobranie krwi - Malfoy pobladł co nie uszło uwadze uzdrowiciela.
 - Chyba nie boi się pan igieł? - Próbował zażartować, ale Malfoy gwałtownie pokręcił głową i wydał z siebie dziki ryk.
 - Pani Smith! Ja nie jestem biologicznym ojcem Serpensa... Skłamałem bo nie chciałem, żeby chłopiec trafił do sierocińca! Merlinie! Co teraz będzie?! - Malfoy uderzył pięścią w ścianę. Skóra na jego knykciach pękła, i poleciała mu krew. Lekarz stał w szoku.
 - Jeśli nie znajdziemy dawcy zgodnego genetycznie z Serpensem, dziecko umrze w ciągu 24 godzin - mężczyzna załamał ręce, a Malfoy opadł na krzesło.
 - Czy... czy ktoś obcy może być dawcą?  - zapytał słabym głosem.
 - Taka zgodność genetyczna występuje bardzo rzadko. Od osób niespokrewnionych jest to zazwyczaj około 25% zgodności, i tylko tyle szansy, że zabieg się uda. Ale możemy spróbować - Blondyn spojrzał do góry załamanym wzrokiem.
 - Proszę... Spróbujmy. Musimy uratować to dziecko.
 Minęło 5 godzin od pobrania krwi, która Malfoy przeżył bardzo ciężko. Dostał tabliczkę czekolady i zajadał się nią siedząc na Oddziale Dziecięcym, czekając na informacje o stanie zdrowia Serpensa. Usłyszał, że ktoś siada przy nim. Uniósł głowę.
 - Panie Malfoy... Nie wiem jak to panu powiedzieć... - Draco poczuł, że żołądek znalazł mu się w gardle. Miał wrażenie, że grunt osuwa mu się spod nóg. Serpens nie mógł umrzeć!
 - Proszę mówić - wychrypiał.
 - Serpens przeżył transfuzję i już odzyskał siły. Jest w pełni zdrowy. I... hmm, zgodność genetyczna między wami wynosiła prawie 100%, dlatego zrobiliśmy badanie DNA. Jest pan biologicznym ojcem chłopca.


 Wszedł do sali gdzie leżała Hermiona. Spojrzał na jej bladą, wciąż nieprzytomną twarz. Tydzień temu prawie straciła synka, nawet o tym nie wiedząc. Draco miał w głowie mętlik. Wciąż nie mogło do niego dotrzeć, że jest ojcem Serpensa. Przecież oni nigdy... Pragnął, żeby mu ktoś wytłumaczył co się dzieje, a jedyną osobą była ona. Usiadł przy jej łóżku, i jak zwykle złapał ją za rękę.
 - Serpensowi rośnie pierwszy ząbek. Gorączkował dziś przez to, ale Pansy uwarzyła mu eliksir i mały czuje się dobrze. Zjadł dziś pierwszą zupkę, zmiksowaną tym mugolskim kręciołkiem. Nie wiem jak to się nazywa. Cholera, Granger! Obudź się wreszcie! Twój syn cię potrzebuje, niedługo zacznie traktować Pansy jak matkę, a ty tak spokojnie sobie śpisz?! Niech cię szlag, Granger! To samo mówiłem, kiedy rodziłaś, wiesz? Chciałem odjechać, ale znalazłem twoją torebkę u mnie w samochodzie, więc zmuszony byłem wrócić i czekać aż urodzisz. I dobry Merlinie, całe szczęście! Inaczej zabraliby nasze dziecko do sierocińca. Granger, cholera jasna! Właśnie, nasze dziecko! Możesz mi wyjaśnić, na gacie Merlina, jakim cudem Serpens jest moim synem?! - wyrzucił z siebie słowotok i opuścił głowę. Poczuł uścisk dłoni na swojej i gwałtownie podniósł powieki. Spojrzał na kobietę, która właśnie się budziła.
 - To ty? To cały czas byłeś ty? - zapytała, gdy otworzyła oczy. Malfoy skinął głową, ponieważ jakaś cholerna gula zagnieździła mu się w gardle, nie pozwalając odpowiedzieć.
 - Co z moim dzieckiem? - wychrypiała.
 - Czy ty słyszałaś cokolwiek, co do ciebie mówiłem? - zapytał odzyskując fason.
 - Wszystko - uśmiechnęła się blado. - Dziękuję ci, że zająłeś się moim synkiem. Jestem twoją dłużniczką. Ale Malfoy, to niemożliwe aby był twoim synem.
 - Doktor Smith zrobił testy DNA, Serpens jest moim synem, Granger. I chcę wiedzieć jakim cudem - odparł ostrzej niż chciał. Hermiona przymknęła powieki i uroniła kilka łez.
 - A więc to byłeś ty. To musiałeś być ty...
 - O czym ty mówisz? - Draco spojrzał na nią spod ściągniętych brwi. Kobieta zakasłała i poprawiła się na łóżku.
 - Pamiętasz bal z okazji andrzejek? To był listopad, a Ministerstwo zorganizowało Bal Przebierańców. Impreza była bardzo udana, bawiłam się świetnie, zapominając o tym, że dopiero co dowiedziałam się, że Ron mnie zdradzał. Nie układało nam się w związku od prawie roku, ale mimo to trwaliśmy razem. To znaczy, można tak powiedzieć. Oficjalnie byliśmy razem, ale żyliśmy osobno. Tak więc, kiedy dowiedziałam się, że mnie zdradził ze swoją sekretarką, to trochę mi ulżyło. Potem był bal, na którym chciałam zaszaleć, odżyć wreszcie. I... Przespałam się z tajemniczym wampirem, nie znając nawet jego imienia. A potem okazało się, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że ojcem dziecka jest nieznajomy, bo z Ronem nie sypiałam od siedmiu miesięcy. Ucieszyłam się na wieść o dziecku, ciążę znosiłam dobrze... I czekałam na narodziny synka. A potem spotkałam ciebie, zaczęłam rodzić, i przespałam to co najważniejsze - westchnęła.
 - A więc to ty byłaś tą średniowieczną księżniczką, która skradła serce wampira na balu? - zapytał oniemiały, a kobieta skinęła głową.
 - Jak długo spałam? - zapytała drżącym głosem.
 - Cztery miesiące, tydzień i pięć dni.- Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami i głośno wciągnęła powietrze.
 - Chcesz poznać syna? - pytanie to przerwało pukanie do drzwi. Do środka wsadziła głowę ciemnowłosa kobieta.
 - Cześć. Draco powiadomił mnie, że się obudziłaś. Jestem Pansy, wiem znasz mnie jako wredną Ślizgonkę, ale mam nadzieję, że zmienisz o mnie zdanie. Przyprowadziłam ci Serpensa - Pansy uśmiechnęła się do Granger i podeszła do niej, kładąc na jej piersiach dziecko. Hermiona zerknęła na swojego synka i ujrzała czekoladowe oczy i jasne włoski. Serce ścisnął jej ogromny żal, że przegapiła cztery miesiące z życia swojego synka. Przytuliła dziecko do piersi, a z jej oczu popłynęły łzy.
 - Witaj, kochanie. Mamusia już nigdy cię nie zostawi. Mój malutki syneczku, moje szczęście. Serpens Granger - uśmiechnęła się do dziecka, a on odwzajemnił uśmiech, odsłaniając bezzębne dziąsła. Pansy widząc tę scenkę ewakuowała się po cichu.
 - Właściwie to... Serpens Dracon Malfoy - Blondyn uśmiechnął się na widok jej zdziwionej miny.
 - Musiałem im powiedzieć, że to mój syn, inaczej zabraliby go do sierocińca. Stąd moje nazwisko, a drugie imię to taka mała nagroda dla mnie - Hermiona zaśmiała się i pocałowała synka w czoło.
 - Dziękuję ci, Mal... Draco. Za wszystko. A przede wszystkim za to, że choć nie świadomie, ale jednak... Dałeś mi najcudowniejsze dziecko na świecie.


4 lata później.
  Blondwłosy chłopiec biegł w stronę swojej mamy, która czytała książkę na werandzie swojego domu. Za dzieckiem podążał mężczyzna o kolorze włosów zbliżonym do syna. Serpens wdrapał się na kolana swojej rodzicielki, a Draco usiadł na schodkach ganku.
 - Mamusiu! A tatuś kupił mi miotłę! I uczył mnie latać! Będę mógł jutro iść z tatą znowu uczyć się latać? - zapytał tuląc się do matczynej piersi. Kobieta pogłaskała synka po policzku, i zgodziła się na naukę latania. Chłopiec pobiegł do domu, krzycząc do rodziców:
 - Idę po moją miotłę!
 - Grzeczny był? - zapytała Hermiona odkładając książkę.
 - Jak zawsze. Zresztą, wszyscy Malfoy'owie od najmłodszych lat są grzeczni i uczą się wszystkiego z wielkim zapałem - uśmiechnął się Draco i sięgnął po leżące na stole jabłko.
 - Byłaś w Mungu? - Hermiona kiwnęła głową.
 - Zrobili ci badania? - uśmiechnęła się i znowu kiwnęła głową.
 - I co? Wyniki będą jutro? Zajmę się nim, a ty idź jutro po te wyniki - zaoferował się.
 - Nie, nie. Wyniki są od razu - kobieta uśmiechnęła się lekko.
 - I co? No mów, bo my Malfoy'owie jesteśmy też bardzo niecierpliwi - odpowiedział blondyn. Hermiona się zaśmiała.
 - Wiem, i dlatego zastanawiam się jak ja wytrzymam w jednym domu z czterema Malfoy'ami! - Draco spojrzał na nią marszcząc brwi.
 - Nie rozumiem co chcesz przez to powiedzieć... - Hermiona zaśmiała się perliście, po czym podeszła do mężczyzny i stojąc na wprost niego, rzekła:
 - Chcę przez to powiedzieć, że za kilka miesięcy, zostanie pan, Panie Malfoy ojcem. Po raz drugi i trzeci! - Draco wytrzeszczył oczy i otworzył usta.
 - Jesteś w ciąży?! - zapytał.
 - Tak! To bliźniaki - Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Draco porwał ją w ramiona i okręcił kilka razy w okół własnej osi, a potem wpił się w jej usta, obdarzając gorącym pocałunkiem.
 - To wspaniale! Kocham cię!


 W salonie zebranych było kilka osób. Byli to przyjaciele Hermiony i Dracona. Harry Potter ze swoją żoną Ginny, Blaise Zabini z Pansy, Lena Duncan, przyjaciółka Hermiony, Theodor Nott, Vivian Turner, Annie i August Anderson. Wszyscy siedzieli przy stole, zajadając pyszny obiad. Nagle Draco stuknął w kieliszek i powstał:
 - Chciałbym powiedzieć kilka słów. Jestem bardzo szczęśliwy mogąc gościć was w moim domu, tym bardziej, że spotykamy się w tak miłych okolicznościach jakimi są chrzciny moich dzieci. Także chciałbym wznieść toast, za moją piękną żonę Hermionę, za to że dała mi trójkę wspaniałych dzieci, miłość i ciepło rodzinne. Za mojego pierworodnego syna Serpensa, który dał mi szansę na nowe życie, oraz za Safię i Jai'a, którzy sprawili, że po raz trzeci zostałem tatusiem mimo woli - uniósł w górę swój kieliszek, a Hermiona klepnęła go w bok. Po chwili ona też wstała:
 - A ja chciałabym powiedzieć, że ten oto tatuś mimo woli, miał swój udział w tworzeniu całej trójki naszych dzieci, więc nie jest tak do końca tatusiem mimo woli. Chciałam jeszcze powiedzieć, że mimo woli go kocham, tak samo jak nasze dzieci: Serpensa, Safię i Jai'a - szatynka zaśmiała się i usiadła, a Draco pocałował ją w usta, mrucząc że bardzo ją kocha.



Taki mały prezent dla was ♥ Mam nadzieję, że się spodoba. Pisana spontanicznie, bez żadnych inspiracji. Po prostu... jest :D Liczę na komentarze, a niebawem kolejny, właściwy rozdział historii tego bloga. Chciałam również zaprosić was do przeczytania historii mojej koleżanki poznanej w tym małym, blogowym świecie <3
http://milosc-choroba-zakazana.blogspot.com/ :D

Wasza Hal ♥