poniedziałek, 30 grudnia 2013

Miniaturka: Ostatnia prośba

   Wróciłam z pracy i rzuciłam torebkę na komodę w hollu. Włączyłam radio i przeszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam wczorajszy obiad i wstawiłam garnki na gaz. Do podłużnej szklanki nalałam pomarańczowy sok. Usiadłam przy wysepce i oparłam głowę na dłoniach. Byłam zmęczona. Byłam w trakcie pięcia się na najwyższe szczeble kariery, wiedziałam że sprawa Kendry Goodman może zaprowadzić mnie na sam szczyt, dlatego skrupulatnie gromadziłam wszelkie akt, dowody, szukałam i przesłuchiwałam świadków. Chciałam skazać ją na Pocałunek Dementora, więc musiałam się nieźle przyłożyć, ale wiedziałam że jestem w stanie to osiągnąć, w końcu jestem Hermiona Granger, najlepszy prawnik w kraju. Do tego byłam bardzo ambitna, a swoją ambicję przekładałam na pracę. Cierpiało na tym moje życie towarzyskie, ale właśnie o to mi chodziło, bo pewne zdarzenia z przeszłości zostawiły trwały ślad w mojej głowie.
   Pięć lat temu skończyłam Hogwart. Tam, na terenie szkoły zostawiłam za sobą całą swoją przeszłość. To tam została moja przyjaźń z Weasley'ami i Harry'm, moja wielka miłość... Byłam z Draco przez cały siódmy rok, który powtarzaliśmy zaraz po wojnie. Byliśmy szczęśliwi, ale za bramy Hogwartu nie wyszliśmy już jako para. Jeden mały incydent, a odebrał mi wszystko. Ten incydent ma na imię Astoria, a na nazwisko Greengrass. Będąc z Draco poznałam wielu Ślizgonów, z niektórymi z nich nawet się zaprzyjaźniłam. Astorię również poznałam, i choć z jednej strony jej nienawidzę, z drugiej muszę przyznać, że to całkiem miła i inteligenta dziewczyna, z którą dało się porozmawiać. Wydawało mi się, że Toria pogodziła się z faktem, że to ja byłam z Draco, aż pewnej nocy nakryłam ich w jego sypialni. Weszłam w takim momencie, że nie wiem co było przedtem, ani co było potem, ale widziałam jak się całowali, a to wystarczyło aby zakończyć znajomość z Malfoy'em. Zdarzyło się to w wieczór poprzedzający nasz powrót do domu - i całe szczęście, bo udało mi się przez te kilkanaście godzin skutecznie zignorować mojego eks, a potem gdy wysiadłam na stacji King's Cross, wsiadłam w pierwszy mugolski pociąg jaki udało mi się złapać i wyjechałam do Hiszpanii. W Barcelonie skończyłam studia prawnicze i z dyplomem w ręki, po trzech latach wróciłam do kraju. Przez te wszystkie lata tylko z Pansy Parkinson utrzymywałam stały kontakt, wciąż pozostawałyśmy przyjaciółkami. Nie oddaliła nas nawet odległość, bo mimo że ja mieszkałam w Hiszpanii, a ona we Francji, widywałyśmy się często i zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. W ostatnim czasie jednak, Pansy postanowiła wyjechać na misję do Darfuru, dlatego też nie widziałam jej już jakiś rok. Z Zabinim czasami też się widziałam, jadaliśmy razem lunch w każdy wtorek i piątek, a niekiedy też wpadał do mnie do biura po jakąś poradę prawną, bądź z prośbą o reprezentowanie jego korporacji w jakimś procesie. Mogę być z siebie dumna, jeszcze żadnej sprawy wytoczonej Zabini Corp Com nie przegrałam. Blaise i Pansy mieli kategoryczny zakaz rozmawiania przy mnie o panu D.M., którego na szczęście zawsze się trzymali. Listowny kontakt utrzymywałam również z państwem Potter oraz Theodore'm Nott'em. Harry i Ginny zaraz po ślubie wyjechali do Australii, gdzie kupili sobie dom i wychowują w nim swoje dzieci, natomiast Theo ukończył Magiczną Akademię Medyczną w Kalifornii i leczy w tamtejszym szpitalu dla czarodziejów. Co do Draco, to ucięłam z nim kontakt całkowicie. Wiem, że wielokrotnie próbował się ze mną kontaktować, ale na próżno, ja nie chciałam go więcej widzieć. Moje oczy widziały dużo, ale moja wyobraźnia jeszcze więcej, i sama nie wiem co jest gorsze. To, że nie widziałam tego, co było później, czy to, że nie jestem pewna czy cokolwiek więcej było. Nie chciałam i nie potrafiłam mu wybaczyć, tym bardziej, że on sam wielokrotnie robił mi wyrzuty gdy rozmawiałam z jakimkolwiek kolegą ze szkoły. Czyże jest rozmowa z innym facetem, w porównaniu do całowania innej kobiety, będąc w związku z drugą? I w dodatku musiałam to widzieć... Chociaż lepiej, że to zobaczyłam, niż gdyby przyszło mi żyć w błogiej nieświadomości, mając zapewne rogi wielkości autostrady. Widocznie nie było nam pisane być razem. Także moje życie miłosne skończyło się tamtego dnia. Nie potrafię już oddać swojego serca nikomu, a próbowałam niejednokrotnie. Zostało one przy Draconie, i chyba do końca życia zostanę TĄ Granger. Zdradzoną, oddaną starej miłości i rzuconą w wir pracy. Kocham go nadal, a moje serce krwawi na każdą wzmiankę o nim, dlatego staram się unikać starych znajomych i Proroka Codziennego, którego jest ulubieńcem. Co do samego zainteresowanego, założył własną wytwórnię mioteł, objął stołek Ministra Magii i świeci swoją wstrętną facjatą na każdej okładce Proroka, czym doprowadza mnie do nerwicy żołądka, bo praktycznie na każdym kroku zmuszona jestem oglądać jego irytujący uśmieszek.
   Z rozmyśleń wyrwał mnie zapach spalenizny. Podniosłam głowę i przypomniałam sobie o moim obiedzie. Kotlety spaliły się na wiór, a kartofle rozgotowały. Zirytowana wyrzuciłam obiad przez okno, gdzie zaraz zajął się nim pies sąsiada. Wyjęłam z torebki notes i zaczęłam wertować go w poszukiwaniu numeru do pizzerii. Wbiłam do mojego smartfona numer restauracji należącej do Luny Lovegood. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy głos:
   - Pizzeria "La la Lovegood", czym mogę służyć?
   - Cześć Luna, z tej strony Hermiona. Chciałam zamówić kebaba z dowozem.
   - O, cześć Miona. Jasne, już zapisuję. Kebab będzie z kurczakiem, baraniną, wołowiną czy cielęciną?
   - Z baraniną.
   - Jakie ciasto i sos?
   - Hmm.. niech będzie w tortilli z łagodnym sosem, byle nie czosnkowym.
   - Tak, pamiętam wampirku, że nie przepadasz za czosnkiem - zaśmiała się blondynka. Uśmiechnęłam się do słuchawki. - Za dziesięć minut Robbie dostarczy ci jedzenie. Miłego dnia! - rozłączyła się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przeszłam do salonu, gdzie smród spalenizny nie był tak dotkliwy, i włączyłam telewizję. Nie leciało nic ciekawego, więc włączyłam kanał muzyczny i zaczęłam przeglądać akta sprawy Kendry. Trzydziestodwuletnia kobieta podawała się za opiekunkę i zabiła łącznie dziesięcioro dzieci nieczystej krwi. Idea zapoczątkowana przez samego Voldemorta, jednakże o tyle bardziej drastyczna, że jej ofiarami były same dzieci w przedziale wiekowym do lat dziesięciu. Tak by do Hogwartu nie poszedł żaden mugolak. Wpadła próbując zamordować jedenaste dziecko. Rodzice czteroletniej Patty Brick wynajęli Kendrę do pilnowania córki na czas, gdy są w pracy. Feralnego dnia ojciec dziewczynki wrócił do domu godzinę po wyjściu z pracy, ponieważ zapomniał aktówki. Przyłapał Goodman celującą z różdżki do obezwładnionej dziewczynki. Frank Brick był czarodziejem i miał tą przewagę na zabójczynią, że ta nie zauważyła jego wejścia do domu, więc znienacka rzucił w nią Drętwotę i wezwał Aurorów. Kobieta nie przyznaje się do popełniania żadnej ze zbrodni, ale jej zeznania są nieścisłe. Jestem bliska osadzenia jej w Azkabanie i skazania na pocałunek. Dzwonek do drzwi przerwał mi przeglądanie dokumentów. Na progu stał uśmiechnięty blondyn.
   - Witaj Hermiono, co u ciebie słychać? - zapytał przeżuwając gumę. Zapach świeżego, ciepłego jedzenia podrażnił moje nozdrza i pusty żołądek.
   - Cześć Robbie, nawet nie wiesz jak cieszę się na twój widok - jakby na potwierdzenie moich słów mój żołądek wydał z siebie głośny dźwięk proszący o jedzenie. Blondyn zaśmiał się przyjaźnie - Sam słyszałeś zresztą. Jestem trochę zmęczona, pracuję nad trudną sprawą. A co u ciebie? Jak tam Betty i chłopcy?
   - Dzięki, że pytasz. Betty właśnie kończy przygotowywać swój wernisaż, a chłopcy rozkoszują się smakiem wakacji, bo za miesiąc czeka ich powrót do Hogwartu. Wpadniesz na raut z okazji jej wystawy?
   - Ach, tak. Dostałam zaproszenie, podziękuj żonie i przekaż gratulacje, bo czytałam ostatnio recenzję na temat jednego z jej obrazów, była bardzo pozytywna. Postaram się przyjść, ale wiesz jak to jest z moją pracą, Robbie.
   - No jasne, ale miło jej będzie jeśli się pojawisz. Henry i Johnatan też się ucieszą. Hej, czy ty nie pracujesz nad sprawą tej całej Goodman? - zapytał nagle, wyciągając z torby mojego kebaba.
   - Owszem, a czemu pytasz? - wcisnęłam mu do ręki pięćdziesiąt funtów, aby mógł sobie odliczyć z tego napiwek, i odebrałam moje zamówienie.
   - A wiesz... Betty przyjaźni się z Madeleine Brick i opowiadała jej nieco o tym co spotkało jej córkę. To straszne...
   - To prawda, Goodman popełniła wiele takich mrożących krew w żyłach zbrodni i mam zamiar ją za to ukarać. Z jej różdżki zginęło dziesięcioro dzieci, gdzie najmłodsze miało zaledwie trzy miesiące, a najstarsze zginęło dwa dni przed dziesiątymi urodzinami. Nie popuszczę jej tego! - zmrużyłam oczy.
   - Wiem to, w końcu nie na darmo dostałaś miano najlepszego prawnika w kraju. Będę się zbierał, mam nadzieję, że uda ci się przybyć na przyjęcie Betty. Powodzenia Hermiono!
   - Dziękuję Robbie, postaram się być. Pozdrów żonę i chłopców, na razie! - zamknęłam drzwi i przeszłam do kuchni aby w spokoju zjeść mój obiad. Po skończonym posiłku, umyłam garnek po spalonych kotletach i wstawiłam do suszarki. Wypiłam sok, o którym wcześniej zapomniałam i chciałam zabrać się z powrotem za sprawę Goodman, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam czyjś kaszel.
   - Hermiona? - odezwał się cichy głos.
   - Pansy? - zapytałam lekko zdziwiona.
   - Taaaaak - jej głos był dziwnie drżący i słaby - Poznałaś. Nie przeszkadzam ci?
   - No coś ty, jak mogłaby przeszkadzać mi rozmowa z najlepszą przyjaciółką? - odparłam siadając w fotelu.
   - Przyjedziesz do mnie?
   - Jesteś w Londynie? - ucieszyłam się. Nie widziałam jej bardzo długo, więc ucieszyła mnie perspektywa spotkania z nią, wieczoru spędzonego na plotkach i opróżnienia kilku butelek wina.
   - Jestem...
   - To cudownie Pans! Przyjadę do ciebie, tylko wypełnię dokumenty..
   - Nie, Miona. Przyjedź teraz, proszę. Jestem w Mungu. Ja... ja umieram! - jej głos drżał, a między słowa wkradał się duszący kaszel. Wyprostowałam się gwałtownie i rozszerzyłam oczy. Moja przyjaciółka nie mogła umierać! Była młodą, silną kobietą, która poświęcała całą siebie dla sierot z Darfuru. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyjęta z wody. W gruncie rzeczy tak właśnie się czułam.
   - To przyjedziesz? - zapytała ciuchutko.
   - Już jadę - wyszeptałam. Jednak wciąż nie mogłam się ruszyć. Siedziałam jak sparaliżowana i patrzyłam w jeden punkt. Nie płakałam. Nie wiem co podziałało na mnie trzeźwiąco, sms który dostałam czy myśl, że ona tam na mnie czeka. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam telefon, torebkę i kluczyki od auta. Wbiegłam do garażu, otworzyłam drzwi i wyjechałam z piskiem opon. Moje grafitowe Audi R8 mknęło ulicami Londynu z prędkością czterokrotnie większą niż dozwolona.


   Pewien elegancki mężczyzna pozował właśnie do zdjęć do jednego z bardziej popularnych magazynów. Za chwilę mieli przeprowadzić z nim wywiad, na który czekał kilka miesięcy. Dźwięk telefonu nieco go zirytował, ale miał przeczucie, że nie powinien ignorować go. Przeprosił więc fotoreporterów i udał się do swojej garderoby. Na wyświetlaczu pojawił mu się numer, którego nie znał.
   - Czego? - warknął.
   - Draco? Draco przyjedź do mnie, proszę...
   - Pansy? - zdziwił się. Wiedział, że jego przyjaciółka przebywa w krajach trzeciego świata, dlatego jej telefon wprawił go w szok, a jej głos sprawił, że przeszły go ciarki. Wystraszył się.
   - Tak - szepnęła - Proszę przyjedź, Draco!
   - Nie wiedziałem, że jesteś w Londynie. Przyjadę jutro, dobrze? Teraz jestem bardzo zajęty.
   - Proszę... chcę się z tobą pożegnać.
   - O czym do mówisz?
   - Jestem w Mungu, chcę się z tobą pożegnać, Malfoy ty obślizgła fretko! - jej głos był zbyt słaby by udało jej się warknąć, ale blondyn wiedział jak chciała zabrzmieć. Znali się od dziecka, a teraz mieli się niby żegnać. Usta zaczęły mu drżeć.
   - Już jadę. Na Merlina! Pansy, już jadę! - rozłączył się i nie informując nawet dziennikarzy pobiegł do auta i ruszył w stronę szpitala.

   Drżącymi rękami otworzyłam drzwi sali numer jedenaście. Na łóżku leżała blada, ciemnowłosa kobieta. Do jej drobnego ciała podłączone było mnóstwo aparatur i kroplówek. Podeszłam bliżej i przeraziłam się. Z pięknej, zadbanej kobiety został cień człowieka. Była blada, zmęczona, miała sine usta i podkrążone oczy. Chyba spała. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, powoli.. Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie.
   - Jesteś - szepnęła lekko ściskając moją dłoń.
   - Zawsze będę - ja również szepnęłam, bo w gardle miałam wielką gulę. Starałam się połknąć łzy cisnące się do moich oczu.
   - Mam białaczkę. Zostało mi kilka godzin - zamknęła oczy, a spod jej powiek wypłynęły dwie wielki łzy. Broda mi drżała, a zęby uderzały o siebie. Zacisnęłam mocno usta.
   - Nie mówiłaś nic, Merlinie Pansy! Nie rób mi tego, proszę..
   - Już za późno, Miona.. Chciałam się z tobą pożegnać i o coś prosić.. - uśmiechnęła się blado.
   - O co tylko chcesz, skarbie - przełknęłam ślinę by nie pozwolić moim łzom popłynąć.
   - Na moim pogrzebie zaśpiewaj naszą piosenkę. Niech msza będzie w kapliczce Św. Merlina w Dolinie Hogwardzkiej, a pochowajcie mnie na cmentarzu Godryka.
   - Pansy... - już nie byłam w stanie pohamować łez, które obficie płynęły po moich policzkach.
   - Miona... Tak bardzo cie kocham. Moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Myślałam, że będziemy się bawić na swoich weselach, że wspólnie wychowamy nasze dzieci, że razem będziemy przeżywać wzloty i upadki, kryzys wieku średniego, a potem zestarzejemy się patrząc na nasze wnuki - westchnęła ciężko - Ty musisz iść dalej..
   - Ale nie bez ciebie! - płakałam rzewnie, jak małe dziecko. Położyłam głowę na jej brzuchu i patrzyłam na nią wciąż żywą, choć bardzo zmęczoną.
   - Poradzisz sobie, kochanie. Ja zawsze z tobą będę, tak jak ci obiecałam przed laty... Nie opuszczę cię nigdy. Nie będziesz mnie widzieć, ale będziesz mnie czuć, bo będę w każdej kropli deszczu i w każdym podmuchu wiatru. - Wychudzoną ręką pogłaskała mnie po włosach, jak zawsze robiła, gdy urządzałyśmy sobie nocowanie. Ten gest sprawił mi więcej bólu niż radości, bo uświadomiłam sobie, że być może dotyka mnie w ten sposób ostatni raz. Drzwi do sali otworzyły się i ktoś wszedł do środka, ale nie miałam siły odwrócić się. Poczułam tylko zapach męskich perfum, tak dobrze mi znany...
   - Pansy... - głos mu się załamał na widok przyjaciółki.
   - Draco, podejdź - Pansy wyciągnęła do niego rękę, tą którą przed chwilą głaskała mnie po głowie. Kątem oka zauważyłam jak Malfoy ją łapie i delikatnie całuje. Rozczulił mnie ten gest.
   - Cześć Hermiono - odezwał się po chwili.
   - Witaj Draco - odpowiedziałam pociągając nosem.
   - Dlaczego...? - chciał zapytać, ale brunetka mu przerwała.
   - Bo zostało mi kilka godzin. Draco, mam białaczkę. Mam tylko was, musicie mi coś obiecać - oboje spojrzeliśmy na nią z oczami pełnymi łez.
   - Tak? - zapytałam.
   - Ty Hermiono, już wiesz, co takiego masz zrobić. Draco, wiem, że proszę o wiele, ale te dzieciaki z Czadu były dla mnie wszystkim. Proszę, załóż fundację na rzecz sierot z Darfuru i prześlij im wszystkie pieniądze z mojej skrytki u Gringotta. - Malfoy opadł na krzesło obok mnie. Widział, że ledwo hamował swoje łzy. Nasza Pansy zawsze myślała o innych, nigdy o sobie. Była zbyt dobra by umierać.
   - Oczywiście, oczywiście Pansy. Dla ciebie wszystko - zapewnił ją, gładząc jej poszarzałą skórę przedramienia.
   - Draco, Miona... Mam tylko was. Tak bardzo was kocham! Draco, jesteś moim bratem. Hermiono, jesteś przyjaciółką bliższą niż siostra. Wiem, że w głębi serca wciąż coś do siebie czujecie... W życiu trzeba umieć przebaczać i dawać drugą szansę, bo każdy na nią zasłużył. To moja ostatnia prośba, potraktujcie to jako testament. Hermiono... - spojrzała na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, w których już czaiła się śmierć. Jak mogłabym odmówić najważniejszej dla mnie istocie na tym pieprzonym świecie? Spojrzałam na Draco, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie mocno. Spełniłam ostatnią wolę Pansy, przebaczyłam Draconowi. Parkinson uśmiechnęła się do nas, dziękując skinieniem głowy.
   - Niedługo będzie tu też Blaise - szepnęła. - Potem się rozstaniemy, ale kiedyś znowu się spotkamy - nawet nie zdążyliśmy nic jej odpowiedzieć, bo do sali wbiegł Zabini. Czarnoskóry przytulił Pansy, a łzy kapały na jej pościel, ponieważ Blaise nie krył swojego płaczu.
   - Ciii, Blaise, ciii! Ja zawsze z wami będę...
   - To nas nie zostawiaj - głos miał mocno zachrypnięty od emocji.
   - Już czas... - spojrzała na nas przerażona. We trójkę stanęliśmy obok jej łóżka. Złapałam ją za rękę.
   - Kocham was... - szepnęła i złapała ostatni w swoim życiu oddech. Jej klatka piersiowa opadła, a jedna z aparatur zaczęła głośno piszczeć, gdy jej serce przestało bić.
   - Nie, nie, nie - szeptałam zakrywając twarz dłońmi. Draco mnie objął ramieniem, płacząc w zgięcie między moją szyją, a barkiem. Odepchnęłam blondyna i rzuciłam się na przyjaciółkę. Przytuliłam ją mocno do siebie.
   - PANSY NIE ZOSTAWIAJ MNIE!!! BŁAGAM NIE ODCHODŹ!! - łkałam tuląc jej dłoń do swojego polika. Chłopcy odciągnęli mnie od niej, by dać lekarzom dostęp do mojej Pansy. Ostatnie co usłyszałam to: " Czas zgonu: 18:43".


   Tak jak chciała mszę zamówiliśmy w kaplicy Św. Merlina. Była to mała, drewniana kapliczka z kolorowymi witrażami zamiast szyb. Biała trumna spoczywała na środku pomieszczenia, zaraz pod ołtarzem. Zebrało się wiele osób, które chciały pożegnać naszą słodką Pansy. Czułam się jak w letargu, jakby wytrącona z rzeczywistości. Wciąż nie docierało do mnie, że już jej nie ma, że straciłam część samej siebie. Bo ona była częścią mojego życia, była elementem układanki, który właśnie odpadł na zawsze i już nic nie będzie w stanie przywrócić ładu w tym miejscu. Pozostanie puste na zawsze. Będzie mi brakowało jej głosu, jej zapachu, jej obecności. Jej przyjaźni. Była najlepszą przyjaciółką jaką miałam, jedyną osobą przed którą mogłam otworzyć się w pełni, która dała mi oparcie jakiego nikt inny mi nie dał. Byłyśmy takie same, identyczne charaktery, podobne gusta, upodobania, zainteresowania. Potrafiłyśmy porozumieć się bez słów. Uzupełniałyśmy się. Miałyśmy nawet podobny smak, dlatego tak idealnie byłyśmy dobrane. Znałyśmy się na wylot. Przyjaźniłyśmy krótko, choć intensywnie. Bo czymże jest te kilka lat w porównaniu z wiecznością? Szybko złapałyśmy wspólny język, i jeszcze szybciej się zaprzyjaźniłyśmy. Nie zwracałyśmy uwagi, że stało to się w przeciągu kilku tygodni, Pansy zawsze powtarzała, że nie ważne ile się znamy, ale jak się znamy. Słowa, które na zawsze zostaną w mojej pamięci. Przed jej trumną stały trzy krzesełka, które zajmowaliśmy my: ja, Blaise i Draco. Byliśmy jej rodziną, jedynymi osobami, które kochała, i które kochały ją. Wiedziałam, że muszę spełnić jeszcze jedną jej prośbę. Wstałam więc i podeszłam do ołtarza po mikrofon.
   - To była nasza piosenka, kiedyś żartowałyśmy sobie, że nasza pogrzebowa. Kiedy widziałam Pansy po raz ostatni, poprosiła bym zaśpiewała to na jej pogrzebie. Nie jestem w stanie dobrze mówić, a co dopiero śpiewać, także proszę o wyrozumiałość... - ręką dałam znać, żeby puścili mi podkład muzyczny i zaczęłam śpiewać.  >PROSZĘ POSŁUCHAĆ DO TEKSTU<
   Mój głos roznosił się po całej kaplicy. Wraz ze mną zaśpiewał Blaise, bo jako jedyny znał tekst. Myślałam, że gula w gardle nie pozwoli mi śpiewać czysto, ale głos wydobywał się z samego środka mnie, czysto i płynnie. To była piosenka dla niej, nie mogłam jej zepsuć. Czułam na sobie wzrok wszystkich ludzi, ale ja skupiona byłam na wielkim zdjęciu Pansy, oprawionym w białą ramkę, i postawionym na trumnie. Uśmiechała się do mnie z niego, a ja czułam, że słyszy mój śpiew i jest szczęśliwa. Moja wspaniała Pansy. Obiecała, że będzie zawsze, wiedziałam, że słowa dotrzyma. Kulminacyjny moment nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Podeszłam do zdjęcia, dotknęłam jej twarzy i wyśpiewałam:
   
    Take a look deeper inside yourself
    You'll find that life is something
    Wirth living
    We must find out a way
    To change today



   
   Nawet nie pamiętam kiedy pogrzeb się skończył. Pamiętam tylko, że chciałam skoczyć za jej trumną, ale powstrzymały mnie silne ramiona Draco. Wtuliłam się w jego ramię i zanosiłam się płaczem. To tutaj właśnie skończyła się jej droga. To tutaj właśnie musiałyśmy się pożegnać i rozstać na wiele, wiele lat. Nie umiałam jej pożegnać, nie umiałam pozwolić jej odejść. Z cmentarza zabrali mnie siłą. Malfoy wziął mnie na ręce, a Blaise prowadził mój samochód, bo ja leżałam na tylnym siedzeniu mojej Audi Q7, i płakałam. W domu chłopcy zrobili mi herbatę i usiedliśmy w salonie. Zaczęliśmy wspominać naszą przyjaciółkę, popijając przy tym wino. Przy czwartej butelce zgodnie stwierdziliśmy, że musimy pozwolić jej odejść, bo mimo wszystko Pansy zawsze będzie przy nas. Wyszliśmy więc na taras i wyczarowaliśmy białe lampiony w kształcie serca. Podpaliliśmy świeczki i puściliśmy je szepcząc:
   - Dla Pansy Parkinson, wspaniałej przyjaciółki.


   Od śmierci Pansy minęło już pięć lat. Pięć cholernie długich lat, w których z dnia na dzień czułam w sercu coraz większą pustkę. Pustkę po niej. Spełniłam każdą z jej próśb. Pogodziłam się z Malfoy'em, zaśpiewałam naszą piosenkę na jej pogrzebie, pochowałam ją tam gdzie chciała, wspólnie z Draco założyliśmy fundację wspierającą sieroty z Darfuru, a pieniądze z jej skrytki, wpłaciliśmy w całości na konto naszej fundacji. Jej odejście, oraz to jak bardzo zaangażowana była w pomoc innym pokazała mi, że w życiu są ważniejsze sprawy niż robienie kariery. I choć sprawa Kendry Goodman była szlachetna, bo zmierzałam do pomszczenia jej ofiar, to zeszła całkowicie na nieistotny dla mnie plan. Po pogrzebie Pansy zajęłam się sprawami fundacji, a sprawę Kendry oddałam swojemu konkurentowi. Dziś John Blish jest najbardziej szanowanym prawnikiem w Londynie, ja za to mam świadomość, że zrobiłam w życiu coś dobrego. Podczas swojej krótkiej kariery prawniczej udało mi się uzbierać całkiem pokaźną sumkę, której sporą część i ja wpłaciłam na rzecz dzieci z Darfuru. Draco chyba również zrozumiał, że to nie kariera jest najważniejsza, bo zrezygnował z posady Ministra Magii. Zajął się naszą fundacją i swoją firmą. On też był darczyńcą całkiem niemałej kwoty na konto fundacji. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i rodzicami trzyletniej Pansy Malfoy, która jest bardzo podobna do mojej przyjaciółki. Ta mała istotka wniosła do naszego życia wiele radości i tak jak jej zmarła ciocia, emanuje dobrocią i chęcią pomagania innym. Blaise Zabini jest jej ojcem chrzestnym i kocha ją jak własne dziecko, choć widuje ją bardzo rzadko, ze względu na częste wyjazdy do Darfuru, by dokończyć dzieła Pansy. My działamy z Londynu, on z samego środka. Udało nam się wybudować szpital imienia naszej zmarłej przyjaciółki, teraz dążymy do rozbudowania sierocińca. Dzięki naszej fundacji udało nam się załatwić wielu tamtejszym sierotom nowe rodziny, a tym które wciąż tam są posiłki, wodę i niezbędne do życia środki. Nie zamierzamy zaprzestać pomocy, bo Pansy pokazała nam drogę, którą powinniśmy iść wszyscy, dlatego wciąż namawiamy naszych znajomych na pomoc i zaangażowanie w sprawy Darfuru. Jeden mały gest może uratować jakieś istnienie.


WAŻNY BANNER!!!!!!!!!!!  -> Bardzo proszę w to wejść. Ta miniaturka ma ukazać dwie bardzo ważne wartości, bo oprócz miłości liczy się jeszcze przyjaźń i pomoc innym. Dawno, dawno temu pewna osoba pokazała mi jak wygląda sytuacja w Darfurze. Jest tragiczna. Nie jestem w stanie pomóc finansowo, ale rozpowszechniając akcję, staram się pomóc tym, którzy działają aktywnie. Wystarczy też pomodlić się o poprawę sytuacji darfurskich sierot. A przyjaźń? To wartość, która jest bezcenna i bez której nie da się żyć. Życzę każdemu takiej przyjaciółki, jaką ja sama mam. Miniaturkę dedykuję Patrycji, mojej przyjaciółce ♥















piątek, 6 grudnia 2013

Miniaturka: A wtedy padał deszcz...

   Kiedyś myślałam, że życie ułoży mi się jak w filmie. Wyjdę z przyjaciółmi do klubu, poznam przystojnego faceta, zakocham się. A potem ślub, dom, dzieci i wspólne starzenie się. Dziś wiem, że to była tylko młodzieńcza fantazja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Bo choć marzyłam o wspaniałym życiu u boku wymarzonego mężczyzny, o starości spędzonej wspólnie na huśtawce w ogrodzie i gromadce dzieci i wnucząt... Teraz już wiem, że to się nigdy nie spełni. Pozostało mi już tylko jakoś egzystować... Ale od początku.
   Zaczęło się tak, jak myślałam. Pewnego dnia, opalałam się w swoim ogrodzie, kiedy poczułam, że ktoś nade mną stoi. Nie otwierałam oczu, ale zirytowana machnęłam ręką, mrucząc:
   - Odsuń się, z łaski swojej!
   - Ulala, Mionka coś nie w humorze - zaśmiała się Sophie. Była moją wieloletnią przyjaciółką, jako jedyna wiedziała, że jestem czarownicą. Sophie miała długie blond włosy i wielkie orzechowe oczy. Była słodka. Zawsze modnie ubrana, z dobrego domu, wyjątkowo miła. Czasami może trochę głupia, ale jej niewiedza sprawiała, że zdawała być się niewinna. Uwielbiałam w niej tę niewinność, przez nią chciałam ją chronić, jak młodszą siostrę. Soph była moją rówieśniczką, choć mentalnie chyba wciąż utkwiła gdzieś około piętnastki. A miałyśmy już po dwadzieścia lat.
   - Daj mi spokój, opalam się. Czego potrzebujesz? - westchnęła i opadła na leżak obok. Nie musiałam otwierać oczu żeby widzieć jak maluje usta błyszczykiem. To był jej nawyk, wyniesiony już chyba z kołyski. Nigdy nie rozstawała się z tym kosmetykiem, i zawsze miała ten sam; kolor, odcień i marka.
   - Właściwie to... Wpadliśmy na genialny pomysł, Miona! Jest końcówka wakacji, czas zaszaleć! Idźmy dziś do klubu! - przewróciłam oczami. Sophie doskonale wiedziała jak bardzo to nie w moim stylu. Ja i klub?! Wolne sobie.. Chociaż z drugiej strony, to mogła być idealna okazja by wreszcie coś w sobie zmienić, poznać kogoś. Nie mogłam jednak się oprzeć, aby podroczyć się nieco z Sophie.
   - Wpadliśmy? Czyli kto?
   - Nooo, ja, Elle, Tara, Ric, Simon i Ted - wymieniła wszystkich ze swojej paczki. Ja przyjaźniłam się tylko z Sophie, ale resztę całkiem lubiłam. Nie byli źli, może nieco zagubieni. To były dobre dzieciaki, choć ich styl bycia był dla mnie nieco zbyt ekstrawagancki. Priorytetem dla nich były imprezy i życie ponad stan. Sophie ich uwielbiała, a ja tolerowałam ich obecność, przede wszystkim ze względu na nią. Elle, a właściwie Eleanor, pochodziła z bardzo bogatej rodziny. Jej matka była modelką, ojciec producentem filmowym. Więcej ich w domu nie było niż byli, więc Elle mieszkała tylko z gosposią. Rodzicie dawali jej kupę forsy, chyba chcąc zrekompensować jej brak ich obecności. W jej willi w każdą sobotę odbywała się wielka impreza nad basenem, na która zjeżdżała się cała dzielnica. Eleanor miała piękne brązowe włosy sięgające pasa i wielkie brązowe oczy. Chyba ciągle korzystała z solarium, bo jej skóra zawsze miała lekko brązowy odcień, choć nie taki naturalny. Była wysoka i szczupła, a jej długie nogi wiecznie zdobiły szpilki. Wydaje mi się, że ona nie potrafiła chodzić w butach, które nie miały przynajmniej osiem centymetrów w obcasie. Jej chłopakiem był Simon. Chodzili ze sobą od pierwszej klasy szkoły średniej i wydawali się być parą idealną. Zakochani po uszy. Simon był równie bogaty, choć mniej to okazywał. Nie nosił ubrań prosto z żurnala, ale zawsze wyglądał schludnie i modnie. Był dobrze zbudowanym blondynem, taki typ szkolnego sportowca. Dziewczyny wzdychały na jego widok, ale on wpatrzony był w swoją Elle. Tara z kolei była szaloną nimfomanką. Nie jestem pewna czy miała bogatych rodziców, jak Elle i Simon, ale podejrzewam, że tak. Zawsze nosiła markowe dresy i nie rozstawała się ze swoim IPhonem. Rude włosy spinała w wysokiego kucyka, a na powiekach rysowała grube, kocie kreski. Wiecznie żuła gumę, swój wabik na mężczyzn, jak to tłumaczyła. Nikt nigdy nie widział jej smutnej, choć miałam wrażenie, że kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę, czy też sprawę rodzinną. O swojej rodzinie nie mówiła nigdy. Codziennie spotykała się z innym chłopakiem. Ted kochał się w niej skrycie, chociaż może nie tak do końca skrycie, skoro każde z nas o tym wiedziało. Był pociesznym chłopakiem, choć z nieco przerośniętym ego. Zawsze miał krótko ścięte włosy i tak jak Tara ubierał się tylko w markowe dresy. Codziennie chodził na siłownie, a później chwalił się każdemu swoimi bicepsami. Było to nieco żałosne, ale nikt nie mówił mu tego. Niektórzy zwyczajnie się go bali, a inni chcieli mieć w nim sojusznika, bo jego ojciec był lekarzem, i wystawił czasem receptę na "coś dobrego". Jedynie Ric różnił się od nich nieco. Miał bardzo jasne włosy i szare oczy. Lubiłam z nim rozmawiać. Mieszkał z babcią, bo jego rodzice wyjechali do Stanów robić karierę. Miał duże ambicje i pomimo rozrywkowego stylu życia, dążył do realizacji swoich celów. Głównym jego celem było zostać transplantologiem. Miał niebywałe poczucie humoru i często miałam wrażenie, że tylko on z całej paczki potrafi mnie zrozumieć.
   - Pójdę, ale ty i Elle musicie mnie wyszykować - zaśmiałam się. Sophie wzięła sobie moje słowa bardzo do siebie, bo wieczorem siedziałam w jej różowym pokoju i czekałam aż Elle skończy czesać moje włosy. Klęła niemiłosiernie, nie mogąc rozczesać moich loków. Moja przyjaciółka w tym czasie zniknęła w swojej garderobie szukając odpowiedniej dla mnie kreacji.
   - Słuchaj no, czy ty w ogóle wiesz co to jest odżywka do włosów? - warknęła w moją stronę Elle. Kończyła właśnie podpinać wysokiego, kunsztownego koka. Spojrzałam na nią z ukosa, ale zaraz zaczęła się krztusić bo psiknęła mi lakierem do włosów w twarz.
   - I po co ruszałaś tą głową? - westchnęła - Celowałam w koka... - tłumaczyła się z wrednym uśmieszkiem. Wiedziałam, że zrobiła to specjalnie, ale nic nie powiedziałam. Zeskoczyłam z krzesła by przejrzeć się w lustrze. Efekt był powalający, w lustrze to nie mogłam być ja.
   - Proponuję olejek arganowy..
   - Hym? - nie do końca ją zrozumiałam, a ona wywróciła oczami i opadła na wodne łóżko Sophie.
   - Do tych twoich kłaków. Smaruj arganem po każdym myciu i powinno być lepiej - uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że Elle tylko udaje taką oschłą, bo w rzeczywistości całkiem mnie lubiła. Z garderoby wynurzyła się Soph.
   - Znalazłam dla ciebie idealny strój - ucieszona klasnęła w dłonie i rzuciła w moją stronę swoim znaleziskiem. Ubranie bardzo mi się spodobało. Były to skórzane, obcisłe legginsy, czarna luźna koszula ze złotymi wstawkami przy kołnierzyku oraz zielone lity z ćwiekami. Ubrałam się i przejrzałam w lustrze. Dobrze, że ubrałam stanik w panterkę, bo koszula prześwitywała i bielizna pasowała mi idealnie. Sophie popchnęła mnie na krzesło i zaczęła malować. Elle w tym czasie szukała dla mnie odpowiednich dodatków.
   I właśnie w ten sposób znalazła się "Paradise", najlepszym klubie w całym Londynie. Chłopcy stwierdzili, że wreszcie wyglądam przyzwoicie, co w ich ustach brzmiało jak propozycja seksu. Ucieszyłam się. W klubie nie próżnowaliśmy. W zastraszającym tempie opróżnialiśmy butelka po butelce. Nie czułam się pijana, choć Ted zasnął na kanapie, Tara zniknęła w ubikacji z jakimś ciemnoskórym przystojniakiem, Elle i Simon całowali się zapominając o całym świecie, a Sophie i Ric poszli po kolejną butelkę i już nie wrócili. Poczułam się bardzo samotna. Poszłam do baru zamówić jakiegoś dobrego drinka. Zamówiłam sobie Sex on the beach, w sumie to takie banalne. Na barze leżał jakiś chłopak, pustym kieliszkiem po wódce kręcił bączki na blacie. Chwilę mu się przyglądałam, choć widziałam tylko tył jego głowy.
   - Tak wygląda kupa nieszczęścia... - wymamrotał nadal na mnie nie patrząc. Wiedziałam jednak, że skierował te słowa do mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego.
   - Czasami człowiek ma gorsze dni... - wyrzuciłam mało mądrze i usiadłam obok niego na barowym krześle. Odwrócił się w moją stronę, a ja upiłam łyk drinka. Spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem i wtedy poczułam się na prawdę pijana. Spadło to na mnie tak niespodziewanie, że aż mnie zemdliło.
   - Gorzej jeśli te dni trwają trochę dłużej... - dolał dobie wódki. Dopiero teraz zauważyłam, że w wiaderku z lodem, stała butelka wódki - Napijesz się ze mną? - zapytał. Zastanowiłam się chwilę, a potem stwierdziłam, że i tak jestem tu sama, że się nudzę, więc co mi szkodzi. Nawet nie wiem kiedy postawił przede mną kieliszek z alkoholem.
   - Wypijmy za zdziry, które zdradzają... - wybełkotał, a potem uniósł kieliszek w geście toastu. Nie zwlekałam, uczyniłam to samo.
   - Więc zostałeś zdradzony? - zapytałam mało delikatnie.
   - Zdzira stwierdziła, że brakuje jej niezobowiązujących przygód seksualnych, więc w moim własnym łóżku pieprzyła się z moim kuzynem. Żałosna suka - warknął.
   - Zawsze pijesz gdy masz problem? - nawet nie wiem czemu zadałam to pytanie. Spojrzał na mnie i chwilę się zastanowił.
   - Ja nie piję. Ja dezynfekuję rany duszy.. - mruknął. Może nie powinnam, ale zaśmiałam się. Przede mną wylądował kolejny kieliszek trunku. Kilka kolejek później postanowiłam opuścić ten lokal.
   - Słuchaj, Malfoy.. Nie wiem jak ty, ale ja to bym zmieniła lokal - zeskoczyłam ze stołka. Blondyn złapał mnie za nadgarstek.
   - Skąd wiesz kim jestem? - groźnie zmrużył oczy. Właściwie... może gdyby był trzeźwy, ta mina wyglądałaby groźnie, tymczasem była zabawna. Westchnęłam głośno.
   - Wiem, że mnie nie poznałeś. To ja, Hermiona Granger - jego oczy rozszerzyły się do wielkości galeona, a po chwili do moich uszu dobiegł jego głośny śmiech.
   - Na Merlina, Granger! Aleś ty się zmieniła, w życiu bym cię nie poznał! A może to dlatego, że jestem pijany? Mniejsza.. To co mówiłaś? Zmieniamy lokal, tak? - stoczył się ze swojego siedzenia i wziął mnie pod rękę. Zaskoczył mnie. Byłam pijana więc nie oponowałam, a może na prawdę mi to nie przeszkadzało? Wyszliśmy z klubu i ruszyliśmy przed siebie. Po wyjściu na dwór w moich uszach pozostał dziwny szmer. Zbyt długo przebywałam w głośnym miejscu.
   - Dokąd idziemy? - zapytałam.
   - Przed siebie..
   - Zróbmy coś szalonego! - krzyknęłam, a idąca po drugiej stronie ulicy staruszka dziwnie na mnie spojrzała. I jakby na zawołanie zaczął padać deszcz. Widziałam jak Draco nieco się skrzywił, ale ja kochałam deszcz. Przynajmniej jeszcze wtedy. Wyrwałam się z jego uścisku, zdjęłam lity i wybiegłam na środek pustej ulicy. Była czwarta nad ranem, na ulicy nie było żadnych samochodów, ani ludzi. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele, mocząc ubranie i włosy. Dobrze, że Sophie umalowała mnie wodoodporną maskarą. Rozpuściłam włosy, a wsuwki wyrzuciłam za siebie.
   - Zawsze chciałam zatańczyć w deszczu - powiedziałam w stronę swojego towarzysza nocy. Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem. Wyciągnęłam ręce do góry i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi.
   - Niech cie szlag, Granger! - krzyknął Malfoy, a potem podbiegł do mnie i zaczęliśmy tańczyć na środku ulicy. Bez muzyki, w rytm deszczu, który padał coraz mocniej. Śmialiśmy się przy tym jak dzieci. Już dawno nie czułam się tak wolna i szczęśliwa. Złapałam Draco za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie. Musieliśmy wyglądać komicznie. Dwoje bosych ludzi, trzymających się za ręce, biegnących samym środkiem jezdni. Miałam to gdzieś, liczył się dobry ubaw. Zatrzymaliśmy się przed moim domem, ale bardzo szybko wylądowaliśmy w basenie, gdzie pływaliśmy w ubraniach, aż do świtu.
   Obudziłam się koło południa, a obok mnie w łóżku leżał Draco. Uśmiechnęłam się. Chłopak chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
   - Dzień dobry - powiedział ziewając.
   - Byłby lepszy, gdyby nie bolała mnie głowa - mruknęłam.
   - Wczoraj chciałaś zrobić coś szalonego, więc nie narzekaj - zaśmiał się lekko.
   - Wciąż chcę.. - wypaliłam bez zastanowienia. Blondyn poruszył się i usiadł na przeciw mnie.
   - Wciąż chcesz? Hmm... W takim razie wyjdź za mnie! Jedźmy teraz do Vegas i weźmy ślub - zaśmiałam się, ale widząc jego minę spoważniałam.
   - Ty tak na poważnie?
   - Granger, nie rozwalaj mnie. Wczoraj chciałaś szaleć, pokazałaś mi swoją prawdziwą twarz, zaraziłaś szaleństwem. Dziś oboje chcemy zaszaleć, więc do cholery, zróbmy coś NA PRAWDĘ szalonego!
   Zgodziłam się. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, to zmieniłam. Stan cywilny.. no i poznałam przyjaciela, takiego prawdziwego, ale o tym przekonałam się dopiero dużo później. Bo nasze małżeństwo na początku nas bawiło, później irytowało, a później zaczęliśmy się uczyć ze sobą żyć. Wieczorami siadaliśmy w ogrodzie naszego wspólnego domu i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się wtedy, że uwielbia zielony kolor, że jego ulubionym daniem jest kaczka w białym winie, że podziwia mugolskie samochody, a jego ulubioną marką jest Audi. Opowiedział mi całą historię jego związku z Astorią, o jego przyjaźni z Pansy i Blaise'm. Ja opowiedziałam mu o wyjeździe Ginny do Niemiec, tego jak mi jej brakuje, o Harrym i Ronie, którzy zupełnie o mnie zapomnieli. Powiedziałam mu, że pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Nie śmiał się, gdy mówiłam mu o moich marzeniach, które zaczęły się spełniać. Nawet nie wiem, kiedy między nami zrodziło się uczucie. Byliśmy tak cholernie szczęśliwi, że do głowy by mi nie przyszło, że to nie będzie wiecznie trwać. Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wtedy też padał deszcz, a my wracaliśmy od Pansy. Był wieczór, nieco chłodny, ale deszcz wciąż był przyjemny. Draco okrył mnie swoją marynarką, żebym nie zmarzła. Chcieliśmy mieć dziecko.
   - Kochanie, chyba muszę kupić Sophie jakieś dobre wino - przytulił mnie.
   - A czemu tak? - zapytałam wtulając się w jego ramię.
   - No bo gdyby nie ona... Nie poszłabyś do tego klubu, nie spotkałabyś mnie, nie zostałabyś moją żoną, a teraz nie oczekiwalibyśmy dziecka - zaśmiał się. Wymienił praktycznie wszystkie punkty moich marzeń. Wiedział to. Ja również się zaśmiałam, bo miał rację.
   - Kocham cię, Draco - szepnęłam.
   - Ale ja ciebie mocniej - pocałował mnie, tak jak lubiłam najbardziej - zachłannie, z pasją, oddaniem i wielkim uczuciem. Uwielbiałam jego usta, miałam wrażenie, że są stworzone specjalnie dla mnie.
   Często spieraliśmy się o imię dla dziecka. Ja chciałam pospolite imię, na przykład Olive. Draco uparł się żeby nazwać naszą córkę po jego ciotecznej babce ze strony ojca. Nie potrafiłam wyobrazić sobie mojej malutkiej córeczki o imieniu Isla, brzmiało tak zimno. Mimo wszystko lubiłam nasze sprzeczki, nawet wtedy czułam jak bardzo Malfoy mnie kocha.
   I ta sielanka trwałaby pewnie do końca mojej listy marzeń. Mielibyśmy szansę doczekać gromadki dzieci i spokojnej, wspólnej starości, ale nigdy tak nie będzie. Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży, wracaliśmy w nocy od Blaise'a. Nasz przyjaciel miał urodziny, i zabawiliśmy u niego do północy, ale potem poczułam się zmęczona i chciałam wrócić do domu. Czemu nie mogliśmy zostać u niego na noc? Chyba zawsze będę zadawać sobie to pytanie. Draco prowadził, jechał wolno, bo padał deszcz.
   - Dziś jeszcze ci tego nie mówiłem, ale bardzo cie kocham - powiedział łapiąc mnie za rękę. Uśmiechnęłam się, a potem zaczęłam piszczeć. Prosto nas nas jechał tir, Draco próbował manewrować, ale wpadliśmy w poślizg, bo droga była ślizga. Potem pamiętam tylko ciemność. Obudziłam się w szpitalu, podobno dwa tygodnie byłam nieprzytomna. Wyjęli ze mnie nasze dziecko i ułożyli w inkubatorze. Mała walczyła o życie, była w ciężkim stanie. A ja jestem chyba najgorszą matką na świecie, bo gdy otworzyłam oczy...
   - Co z moim mężem?! - wykrzyknęłam. Lekarz podszedł do mnie i zaczął mnie badać. Nie miałam siły protestować.
   - Pani Malfoy, pani córeczka jest w ciężkim stanie, ale żyje. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej dziecko by nie przeżyło. Pani obrażenia są irracjonalnie małe, zwłaszcza jak na tak poważny wypadek. Myślę, że za kilka dni będę mógł panią wypisać..
   - Co z moim mężem? - powtórzyłam, czując narastającą w gardle gulę. Jego wzrok...
   Ze szpitala wypisali mnie tydzień później, ale nie poszłam do domu. Nie poszłam nawet do mojego dziecka. Siedziałam przy Draco, który był w stanie krytycznym. Leżał w śpiączce. Miał zmiażdżoną czaszkę, połamane wszystkie kończyny i żebra, wstrząs mózgu i pękniętą śledzionę. Mój najdroższy mąż, najlepszy przyjaciel, moja opoka... leżał taki bezbronny, podłączony do aparatur. W sali słychać było tylko pik pik pik, wydawane przez maszyny i mechaniczny oddech, ale tylko w ten sposób Draco wciąż żył.
   Zawsze marzyłam żeby iść do klubu, poznać przystojnego faceta, zakochać się. A potem ślub, dom, dziecko i wspólne starzenie się. Udało mi się zrealizować większą część tej listy: poszłam do klubu, poznałam Draco, zakochałam się. A potem wzięliśmy ślub, kupiliśmy dom i urodziłam dziecko. Dziecko, którego nawet nie widziałam na oczy, któremu nie nadałam imienia. Suka ze mnie, nie matka. Pierwszy raz odwiedziłam moją córkę dokładnie dwa tygodnie po wypisaniu mnie ze szpitala. Była śliczna. Miała jasne włoski jak jej tatuś, i ciemne oczy, jak ja. Nazwałam ją Isla. Isla Olive Malfoy. Zabrałam ją do domu, gdzie opiekowała się nią Sophie, bo ja siedziałam przy mężu. Od wypadku minęło już pięć miesięcy.
   Nigdy nie narzekałam na zmęczenie, może dlatego że mogłam zawsze liczyć na Sophie i Pansy, które opiekowały się Islą, gdy ja siedziałam przy Draco. Czasami miałam wrażenie, że Isla nie będzie uważała mnie za swoją mamę, bo mnie nie zna zbyt dobrze. Trudno. Najważniejszy był Draco.
   - Pani Malfoy... Rozumiem co pani czuje, ale proszę pomyśleć o mężu. To już trzy miesiące odkąd nastąpiła śmierć pnia mózgu. Tak na prawdę, pan Malfoy nie żyje. To tylko aparatura za niego oddycha. Proszę pomyśleć o odłączeniu pani męża - spojrzałam na lekarza ze łzami w oczach. Wiedziałam, że ma rację, że Draco już z nami nie ma. Przez te trzy miesiące słyszałam to kilka razy dziennie, i nie tylko od lekarza. Każdy starał mi się to przetłumaczyć, ale byłam głucha na ich słowa, bo on oddychał, do cholery!
   - Dobrze - szepnęłam - Proszę dać mi się z nim pożegnać... - doktor kiwnął głową i wyszedł. Usiadłam przy jego łóżku i wzięłam w ręce jego dłoń.
   - Kochanie... Draco... Tak bardzo cie kocham. Mamy piękną córeczkę, ale chyba nie zasługuję na nią. Nie potrafię jej nawet kochać, choć bardzo tego chcę. Ja właściwie nie żyję, tylko egzystuję, wiesz? Zostawiłeś mnie, Draco. Zostawiłeś nas. Twoja córka, Isla, tak jak chciałeś. Będzie dumna, że miała takiego ojca. Będziesz przy nas zawsze, prawda? Będziesz w każdej kropli deszczu, prawda? Bo to właśnie deszcz mi ciebie dał i deszcz mi ciebie odebrał, kochanie. Obiecuję ci, że zajmę się naszą córeczką, że będę ją kochać tak jak kocham ciebie, i jak ty kochałeś mnie. Tak bardzo boli mnie to, że już cie tu nie ma! Draco! Mieliśmy się razem zestarzeć, nie pamiętasz?! - zawyłam - Mieliśmy mieć pieprzoną huśtawkę w ogrodzie i koc w kratę na naszych kolanach! Mieliśmy wzajemnie liczyć swoje siwe włosy... Wmawiam sobie, że jestem wystarczająco silna, ale obawiam się, że nie jestem. Proszę, daj mi jakiś znak, że wciąż tu jesteś, żebym mogła pozwolić ci odejść i iść dalej. Żebym wiedziała, że zawsze będziesz przy mnie i miała siłę walczyć... - i w tym momencie wiatr zawiał nieco mocniej, kołysząc zasłonkę szpitalnej sali. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to mój mąż, że to mój Draco dał mi znak. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego zimne wargi. Te stworzone specjalnie dla mnie. Ostatni raz.
   Trzymałam go za rękę, gdy lekarze odłączali aparatury. Pozwoliłam miłości mojego życia odejść. Kilka dni później wyprawiliśmy jego pogrzeb. Sophie trzymała Islę na rękach, mała była bardzo spokojna. Byłam silna, popłakałam się dopiero gdy chowali trumnę. Gdyby Blaise i Pansy mnie nie przytrzymali skoczyłabym za trumną. Po skończonej ceremonii wszyscy się rozeszli. Sophie zabrała małą do siebie. Niewiarygodne jak moja przyjaciółka się zmieniła. Z balującej, wiecznej nastolatki, zmieniała się w odpowiedzialną opiekunkę. Nigdy nie wyrażę jej mojej wdzięczności. Przy białym nagrobku zostałam tylko ja, Blaise i Pansy. Rzuciłam czerwoną różę na jego pomnik, i płakałam. Płakałam w rękaw mojego przyjaciela, a wtedy padał deszcz...