piątek, 9 stycznia 2015

Miniaturka: Zbyt dobra

   Draco Malfoy przyglądał się swojej żonie z troską. Widział, że była przemęczona. Świadczyła o tym jej nadmierna bladość i ogromne sińce pod oczami. Mężczyzna znał ją doskonale, wiedział zatem, że żadne argumenty nie przekonają jej do zostania w domu. Postanowił spróbować ostatni raz.
   - Hermiono, skoro nie chcesz zostać w domu przez wzgląd na swoje zdrowie, pomyśl w takim razie o naszej córce!
   - Ależ Draco! Ja cały czas o niej myślę. O niej i o Bąbelku - mówiąc to, złapała się za lekko okrągły brzuch. - Jednak moja praca sprawia, że muszę też myśleć o innych.
   - Nadal uważam, że powinnaś dziś zostać w domu. Jesteś blada, zmęczona i w dodatku nosisz w sobie nasze dziecko. Jeden dzień, Hermiono. Jeden dzień! - kobieta podeszła do męża i cmoknęła go w usta.
   - Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to od przyszłego poniedziałku wezmę trzy dni wolnego. Zapniesz mi? - podsunęła w jego stronę szczupły nadgarstek z zarzuconą na niego złotą bransoletką, którą dostała od Dracona na pierwszą rocznicę ślubu. Mężczyzna z głośnym westchnieniem zapiął biżuterię. - Dziękuję. Pamiętasz, że obiecałeś zabrać Ali do zoo?
   - Yhym.
   - Draco, kochanie, no nie gniewaj się na mnie. Obiecuję, że jeśli tylko poczuję się słabiej, natychmiast wrócę do domu - Malfoy objął ją w pasie i mocno przytulił.
   - Nie gniewam się, tylko się martwię. Kocham cię.
   - Ja ciebie też. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ciebie, Alison i nasze maleństwo - Draco pocałował ją zachłannie, a potem kucnął i delikatnie objął niewielki brzuszek Hermiony.
   - Bądź grzeczny, maluszku - szepnął, po czym złożył delikatny pocałunek na brzuchu żony.


   Marta Chatham była tęgą kobietą dobiegającą trzydziestki. Szczerze nienawidziła Hermiony, chociaż w zasadzie nie miała żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie zazdrościła jej urody, figury, męża i posady. Marta nienawidziła dzieci, ale swojej przełożonej zazdrościła nawet tego bachora w drodze. Sama była samotną, zgorzkniałą kobietą, która odnosiła się z niechęcią do całego świata. Najbardziej bolał ją fakt, że podlegała znienawidzonej przez siebie lekarce. Kiedy Hermiona weszła do szpitala, Chatham ze zgrzytem zębów, podniosła się do pionu.
   - Dzień dobry - warknęła - Tutaj masz karty pacjentów z nocnego dyżuru. Przejrzysz je teraz, czy po obchodzie?
   - Dzień dobry, Marto. Ale dzisiaj ciepło, aż szkoda dnia! Cóż, zabierajmy się do roboty. Założę tylko fartuch i lecimy na obchód, a to - wyciągnęła rękę w stronę kart - to przejrzę jak wrócimy. Poproś Tamin żeby poszła z nami na obchód, przyda nam się ktoś z nocnej zmiany.
   Kilka godzin później siedziała w swoim gabinecie, próbując znaleźć antidotum na schorzenie jednego z pacjentów. Na biurku przed nią piętrzyły się stosy różnych książek i pergaminów. Starała się dopasować objawy do właściwości leczniczych poszczególnych składników. Była bardzo skoncentrowana. Lewą dłoń trzymała na lekko wypukłym brzuchu, delikatnie go masując. Nie znała płci dziecka, chociaż czuła, że to będzie dziewczynka. Przy pierwszym dziecku jej instynkt nie zawiódł, od początku ciąży wiedziała, że to będzie dziewczynka i urodziła się Alison. Tym razem chcieli z Draco nazwać córeczkę Alannah, chłopca zaś Scorpius. Jej rozmyślenia przerwało głośne pukanie do drzwi, nim zdążyła odpowiedzieć, w progu stała przerażona młoda pielęgniarka.
   - Pani doktor, mamy problem! Na oddział została przyjęta dziewczynka z nieznanymi nam objawami. Mała co chwilę traci przytomność. Są z nią rodzice - Hermiona złapała w locie różdżkę i wcisnęła ją w koka, by móc szybko dopiąć kitel. Razem z Laurel, mknęły szybko w stronę Izby Przyjęć.
   Czteroletnia dziewczynka leżała półprzytomna na wyczarowanych przez Franco noszach. Jej rodzice stali obok, matka przeraźliwie krzyczała, prosząc o ratunek dla jej dziecka. Hermiona przywołała ręką Martę i razem z nią podeszły do dziecka. Za pomocą kilku zaklęć Hermiona wykonała rutynowe badania, a potem kazała Marcie pobrać dziewczynce krew. Sama przeszła do rodziców.
   - Witam państwa, jestem Hermiona Malfoy, będę prowadzić państwa córeczkę. Proszę mi powiedzieć, jak dziewczynka się nazywa.
   - Błagam! Niech jej pani pomoże! Błagam, pani doktor... - jej matka powtarzała te słowa jak mantrę. Hermiona spojrzała na nią ze współczuciem.
   - Penny Hamilton. Nasza córeczka nazywa się Penelope Hamilton - rzekł ojciec.
   - Proszę mi powiedzieć jakie objawy towarzyszyły Penny i kiedy się to zaczęło?
   - Penny dostała wczoraj wieczorem drgawek, później zaczęły się wymioty, ale przed snem wszystko się uspokoiło. Myśleliśmy, że to zatrucie żołądkowe, ale dziś rano... Penny znowu zaczęła wymiotować, miała omamy, męczył ją duszący kaszel i zaczęła mdleć. Lily bardzo się wystraszyła, więc zabraliśmy małą i aportowaliśmy się tutaj.
   - Dobrze państwo zrobili. Czy wasza córeczka jest na coś przewlekle chora? Podajecie jej jakieś leki? Może jest na coś uczulona?
   - Nie, absolutnie nic z tych rzeczy - mężczyzna potrząsnął głową. Z matką dziewczynki nadal nie było kontaktu.
   - Dobrze. Czy zatem jest możliwość, że Penny spożyła jakiś eliksir bez waszej wiedzy? A może ktoś mógł jej coś podać?
   - Pani doktor, nie ma takiej możliwości. Wszystkie eliksiry trzymamy w szafce chronionej zaklęciami, a w naszym domu nie było nikogo spoza rodziny.
   - Panie Hamilton, proszę zabrać żonę do poczekalni i dać jej wody. Jeżeli potrzebujecie eliksiru na uspokojenie, proszę prosić personel. Ja tymczasem wykonam szczegółowe badania i wtedy...
   - Jezuuu! - wcześniejszą wypowiedź Hermiony przerwał wrzask Marty. Kobieta odwróciła się w tamtą stronę i zamarła. Penny zwymiotowała krwią wprost na twarz pielęgniarki, a teraz targały nią silne konwulsje. Dziewczynkę natychmiast przewieziono na II piętro, na Oddział Zakażeń Magicznych.
   Wyniki krwi przyszły po kilkunastu minutach, podczas których Penny spokojnie spała po zażyciu środków uspokajających. Badania wykazały w organizmie dziecka rzadkiego wirusa. Hermiona miała pewna podejrzenia i spodziewała się najgorszego, dlatego wysłała Judy, by zapytała rodziców, czy o ostatnim czasie gdzieś podróżowali. Pielęgniarka chyba zorientowała się, że coś jest nie tak, bo nie wróciła już na oddział. Wysłała patronusa z informacją.
   - Pani doktor, państwo Hamilton powiedzieli, że dwa tygodnie temu wrócili z Ugandy - ogłosił srebrzysty łoś.
   - Jasna cholera! - krzyknęła Hermiona i biegiem ruszyła do ordynatora.
   Szpital został objęty kwarantanną. Osoby mające styczność z dziewczynką zostały osadzone w izolatkach, natomiast pozostali pacjenci i personel musieli profilaktycznie przyjąć kilka dawek specjalnych eliksirów. Penelope w Ugandzie musiała wypić smażoną wodę, która powoli wyniszczała jej organizm. Sprawiała, że pomału jej wnętrzności zalewały się krwią. Gdyby rodzice przywieźli ją wcześniej, szanse na wyzdrowienie byłyby duże, tymczasem pozostawało modlić się o cud. Penny leżała nieprzytomna.
   Hermiona siedziała w izolatce i cała się trzęsła. Przez szybę widziała Martę, która blada jak ściana, siedziała w kącie małego pomieszczenia. Dziecko w jej łonie poruszało się niespokojnie, jakby wyczuwając zagrożenie. Słyszała cichy płacz pielęgniarki i robiło jej się słabo. Położyła się na łóżku i przymknęła oczy, próbowała nie myśleć o swoim aktualnym położeniu. Bała się reakcji Draco, wiedziała bowiem, że gdyby go posłuchała... Usiadła gwałtownie słysząc przeraźliwy kaszel. Brzmiało to jakby osoba kaszląca miała zaraz wypluć płuca. Spojrzała z przerażeniem na Martę, która z krwawiącym nosem i silnymi dusznościami, czołgała się na czworaka w stronę przeszklonej szyby.
   - Hermiono... Ja... chciałam... przeeeee... przeprosić - wydusiła sprawiając wrażenie, jakby brakowało jej tlenu.
   - Marto spójrz na mnie! - Hermiona podbiegła do koleżanki i zapukała w szybę - Musisz oddychać. Bierz długie, spokojne oddechy. Nie wolno ci panikować. Już wzywam uzdrowicieli - Szatynka wysłała patronusa, a po chwili zjawili się odziani w kombinezony ochronne uzdrowiciele. Przenieśli nieprzytomną Martę na łóżko i podali jej kilka eliksirów. Hermiona zaczęła płakać. Do szyby podszedł ordynator.
   - Pani Malfoy. Marta miała bezpośredni kontakt z krwią zakażonej, dlatego została zarażona. Proszę nie płakać, czekamy na wyniki pani badań. Pani Malfoy, stres źle wpływa na pani córeczkę.
   - To... dziewczynka? - zapytała ocierając łzy.
   - Tak, na razie udało nam się ustalić płeć dziecka, i to że nie zagraża mu żadne niebezpieczeństwo. Proszę być dobrej myśli.
   - A co z Penny?
   - Cóż, bardzo mi przykro. Dziewczynka zmarła piętnaście minut temu.


   - Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again - trzyletnia Alison śpiewała swoją ulubioną piosenkę, której nauczyła ją mama. Szła za rączkę ze swoim tatą. Wracali właśnie z zoo i zamierzali wstąpić na lody.
   - Ali, zaśpiewaj to jeszcze raz. Uwielbiam gdy śpiewasz - zaśmiał się Draco.
   - Jak zjem loda, bo zaśchło mi w galdle.
   - Jaki smak życzy sobie moja królewna pajączków?
   - Mango! Jeśtem klólewną? - zapytała podskakując w miejscu. Malfoy przytaknął i podszedł do lady złożyć zamówienie. Podał córeczce loda i ruszyli w stronę domu. Alison znowu zaczęła śpiewać. Mężczyzna wyobrażał sobie, że niedługo będą wychodzić na spacery całą czwórką. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
   - ... and Incy Wincy spider climbed up the water spout again. Incy Wincy spider... - słowa dziecięcej piosenki zostały przerwane przez nadlatujący patronus. Dracona przeszły dreszcze, jeszcze zanim sarna się odezwała.
   - Panie Malfoy, w szpitalu doszło do zakażenia wirusem in tempus mortis dialta. Pańska żona znajduje się aktualnie w izolatce. Uznaliśmy za stosowne pana poinformować. Z wyrazami szacunku, ordynator Louis Graham.
   Miał wrażenie, że w jednej sekundzie całkowicie osiwiał. Porwał córeczkę w ramiona i teleportował się z nią do Pansy Zabini. Ta bez słowa zabrała dziecko z jego ramion i zaprowadziła do pokoju Nevis.
   Nawet nie pamiętał, kiedy znalazł się w szpitalu. Pozwolili mu ją zobaczyć. Nie musiał zakładać kombinezonu, mógł podejść tylko do szyby.
   Hermiona spała przykryta białą pościelą. Jej twarz niemal zlewała się z poduszką. Draco przyparł czoło do szyby i z ogromną gulą w gardle przyglądał się swojej żonie. Kobieta musiała wyczuć jego obecność, bo podniosła głowę i z bladym uśmiechem podeszła do szyby.
   - Alannah - rzekła, dotykając brzucha. Z jej oczu poleciały łzy. Chwilę później zaczęła kaszleć, aż rozbolała ją głowa.
   - Kochanie... musisz walczyć! O siebie i naszą malutką Nanę - głos mu drżał.
   - Nie, Draco... Penny zaraziła nas śmiertelnym wirusem. Nie wyjdziemy z tego - coraz więcej łez wypływało z jej oczu.
   - Wyjdziecie, kurwa, Granger! - Czuła, że się bardzo boi. Nie mówił do niej jej panieńskim nazwiskiem od wielu lat. Położył dłoń na szybie, a ona przycisnęła swoją, mniejszą, do jego. Dzieliła ich szyba.
   - Przepraszam cię, Draco! Przepraszam!! - zaczęła szlochać - Merlinie, byłam taka głupia! Gdybym się ciebie posłuchała, gdybym została w domu... Boże, tak bardzo cię przepraszam! Przez moją głupotę Alannah nigdy nie zobaczy świata... Nie pozna ciebie i swojej siostrzyczki...
   - Nie mów tak... - szepnął.
   - Och! Draco! Moje biedne dziecko, moja malutka Alison! Musisz o nią dbać...
   - Nie, nie! Razem o nią zadbamy, słyszysz mnie?! - ale nie odpowiedziała, bo straciła przytomność. Draco wpadł w histerię. Tak bardzo się o nią bał.
   Pół godziny później Hermiona odzyskała przytomność. Spojrzała na puste łóżko w izolatce obok.
   - Marta zmarła jakąś godzinę temu. Miała bezpośredni kontakt z krwią Penny, dlatego wirus zabił ją tak szybko.
   - A ty miałaś styczność z jej krwią? - zapytał.
   - Nie. Ale Draco... jak chciałam ją zbadać to mnie ugryzła. O, tutaj... - pokazała mu zasinione przedramię. Zaklął w myślach. Hermiona przystawiła usta do szyby, a on ze swojej strony dostawił swoje. Ten nieprawdziwy pocałunek był symbolem prawdziwej miłości. Hermiona położyła się na podłodze obok szyby.
   - Nie mam siły, Draco.
   - Ciii, nic nie mów skarbie.
   - Kocham cie. Bardzo cie kocham. Pamiętaj, żebyś przekazał to Ali. Bardzo bym chciała, żeby o mnie pamiętała. Nigdy nie zobaczę jak dorasta. Nie złość się na nią jeśli trafi do Gryffindoru.
   - Hermiono...
   - Nie przerywaj mi. Proszę, musisz stawiać Alison na pierwszym miejscu. To nasza mała córeczka, pamiętasz? Tak długo na nią czekaliśmy. Obiecuję zająć się Naną. Będę jej o was opowiadała, będziemy siadały na chmurce i was pilnowały. Alannah też was kocha, czuję to.
   - Kocham cię, Hermiono. Proszę, nie rób mi tego.... Błagam!
   - Powiedz Alison, że ją kocham. Że jest moim najdroższym słoneczkiem. Incy Wincy spider climbed up the water spout - zaczęła śpiewać, ale przerwał jej atak duszności - Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all of the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again.


    Drogi pamiętniku,
   Dziś mija dwunasta rocznica śmierci mojej mamusi i Alannah. Zrobiłam piękny bukiet z ulubionych kwiatów mamy i zaniosłam jej z tatą na grób. Wiesz, przykro jest patrzeć jak po tylu latach mój ojciec cierpi wciąż tak samo. Przykro jest też tak mocno kochać kogoś, praktycznie go nie znając. Moje serce przepełnia ogromny żal do losu, że odebrał mi matkę, nim tak naprawdę zdążyłam ją poznać. Mam w pamięci jedynie piosenkę o pajączku, której mnie uczyła. "Incy Wincy spider climbed up the water spout. Down came the rain and washed poor Incy out. Out came the sunshine and dried up all the rain and Incy Wincy spider climbed up the water spout again". To okropnie przykre, że jedyne co pamiętam o mojej mamie, to durna piosenka. Jednak wiem, że mama była dobrą osobą. Zbyt dobrą. Zawsze na pierwszym miejscu stawiała innych, potem siebie. I właśnie to mi ją odebrało.
   Jestem Gryfonką. Myślałam, że tata będzie na mnie zły, ale powiedział, że jest bardzo dumny. Mama była Gryfonką. W tym roku Alannah szła by do Hogwartu. Być może byłaby Ślizgonką. Wczoraj tata dał mi wyjątkowy prezent, uznał, że jestem już wystarczająco duża, by móc to zobaczyć. Było to wspomnienie z ostatnich chwil życia mamy. Płakałam. Myślałam, że serce mi pęknie, kiedy moja mamunia umierała na tamtej szpitalnej podłodze, błagając ojca, by powiedział mi, jak bardzo mnie kochała. Będąc w myślodsiewni, miałam ochotę rzucić się mamie w ramiona i zostać w tym wspomnieniu na zawsze. Z nią.
   Nana... Tata nie mówi o mojej siostrze inaczej. Nana byłaby teraz jedenastoletnią dziewczynką. Zawsze chciałam mieć siostrę. Pewnie sprzeczałybyśmy się o spinki do włosów i imię dla kota, którego przygarnęliśmy z tatą. Nazwałam go Krzywołap, tak jak kiedyś mama nazwała swojego kocura.
  Tata chyba nigdy nie pogodził się z ich śmiercią. Jestem pewna, że funkcjonuje tylko i wyłącznie ze względu na mnie. Ale kiedy przychodzi dzień rocznicy ich śmierci... Jest ze mną tylko chwilę. Idziemy razem na cmentarz, a potem znika. Nie ma go cały dzień. Wraca późno w nocy, cały opuchnięty na twarzy. Myślę, że płacze w samotności. Nie chce okazać mi swoich łez. On cierpi. Ja też cierpię, ale mniej. Każdego dnia czuję obecność mamy i Nany przy mnie. Tak jak mówiła mamusia, siedzą na chmurce i pilnują nas. Szkoda, że tata tego nie czuje.
   Kochana Mamo, kochana Alannah! Sprawcie, by mój tatuś wrócił...
   Alison Patricia Malfoy.

sobota, 3 stycznia 2015

Miniaturka: People help the people

   Długo zastanawiałam się, czy dodać ten tekst. Moje rozterki spowodowane były ogromną intymnością tego opowiadania. Nie, nie mam tu na myśli erotyki. Miniaturka jest odzwierciedleniem (choć warto dodać; metaforycznym) wydarzeń, które miały miejsce w niedawnym czasie w moim życiu. Emocje towarzyszące bohaterom, są realnymi uczuciami, przypisanymi w miniaturce. Mam świadomość, że osoba, która mnie nie zna, nie odnajdzie w tym opowiadaniu mojej prywatnej historii. Śmiem twierdzić, że niektóre osoby pozostające ze mną w bliskich relacjach, mogą mieć podobny problem. To dobrze - chyba wolę zachować pewną dozę anonimowości [wydarzeń]. Tekst jest pisany sercem i duszą, więc jest dla mnie wyjątkowy. Zatem postanowiłam zadedykować go wyjątkowym osobom:
   - Patrycji - za przyjaźń, jaką mnie obdarzyła.
   - Julii - najlepszej siostrze na świecie.
   - Majce - wyjątkowej osobie o siostrzanym geniuszu, z którą każda rozmowa jest fantastyczną przygodą.
   - Mojej Mamie - bo jest najwspanialszą Maminką na świecie.
   - I Tobie, drogi czytelniku! - za to, że jesteś.
   Życzę miłego czasu spędzonego wraz z moimi bohaterami. I pamiętajcie, że "People help the people" to piękne, ponadczasowe zdanie :) Inspiracją oczywiście była piosenka Birdy :)



   - Wizengamot po rozpoznaniu w dniu 3 maja 1999 r., sprawy Dracona Lucjusza Malfoy'a, biorąc pod uwagę zeznania świadków i zgromadzone w sprawie dowody, uznaje go niewinnym zarzucanych mu czynów - Amadeus Rickman, nowy Naczelny Mag Wizengamotu ogłosił wyrok i jednym uderzeniem młotka zakończył proces przeciwko Malfoy'owi. Na sali zapanował gwar - niejeden czarodziej nie zgadzał się z postanowieniem Wizengamotu, pragnąc osadzenia młodego mężczyzny w Azkabanie. Wielu z nich podniosło teraz głos, domagając się zmiany wyroku. Pod adresem blondyna padały obraźliwe epitety, a wiele oskarżycielskich palców skierowanych było aktualnie w jego stronę. Dracon przymknął powieki i delikatnie potarł skronie - głowa pulsowała mu od nadmiaru emocji. Starał się ignorować przeciwnych mu ludzi.
   - CISZA!! - po sali rozniósł się wzmocniony zaklęciem głos Rickmana - Pan Malfoy został uniewinniony i ten wyrok nie podlega żadnym apelacjom. Panie Malfoy, pragnę zauważyć, iż kluczowym świadkiem w pańskiej sprawie była dzisiaj panna Granger. Jej zeznania były tymi, które przekonały Wizengamot do pańskiej niewinność. Dziękuję państwu za przybycie. - starszy mężczyzna lekko ukłonił się zgromadzonym i ruszył w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą tren długiej, fioletowej szaty. Jego wyjście obwieszczało koniec posiedzenia. Malfoy poczuł jak niewidzialne kraty ustępują, a on sam może bez przeszkód wstać z fotela. Nie mógł się jednak ruszyć, jego głowę wciąż zaprzątała myśl, dlaczego Granger mu pomogła. Do zszokowanego blondyna podbiegł jego najlepszy przyjaciel, szczerząc zęby w promiennym uśmiechu.
   - Stary! Jesteś wolny! - jednak, widząc niepewną minę kompana, Blaise Zabini spytał równie zdziwiony:
   - Co jest, Smoku?
   - Gdzie jest Granger? - zapytał patrząc na niego z nadzieją. Zabini natychmiast wszystko zrozumiał. Odwrócił się w stronę ław dla świadków i wskazał palcem jedno z miejsc.
   - O, tam siedzi... A przynajmniej siedziała. Widocznie już poszła. Chodź stary, trzeba to uczcić. Podziękujemy Granger później.
   Draco wstał ze swojego miejsca i ciężkim krokiem ruszył za przyjacielem. Wychodząc z sali, obaj  spojrzeli na miejsce, w którym ostatni raz widziana była Hermiona.


   - Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zapytała Patricia Leighton. Przyglądała się swojej przyjaciółce z zatroskaną miną. Patty była najlepszą przyjaciółką Hermiony od dziecka. Jako jedyna z mugolskiego otoczenia wiedziała, że Granger jest czarownicą. Znały się na wylot i kochały jak siostry, których nigdy nie miały. Panna Leighton była drobną blondynką o dużych, zielonych oczach. Hermiona zawsze zazdrościła jej równych zębów i zgrabnego nosa, jednak mimo niemalże perfekcyjnego wyglądu, Patricia była bardzo zakompleksiona. Granger wielokrotnie próbowała z tym walczyć, niestety bezskutecznie. Teraz, patrząc na zmartwiony wzrok swojej przyjaciółki, Hermiona czuła wyrzuty sumienia.
   - Nie mam wyjścia, Patty. Już nic mnie tu nie trzyma. No nie patrz tak na mnie! - zawołała, kiedy kocie oczy Leighton wpatrywały się w nią z niemym bólem. Szatynka westchnęła głośno i usiadła na łóżku, kładąc na kolanach sukienkę, którą zdążyła wyjąć z szafy, nim zerknęła na Pat. Poklepała miejsce koło siebie, dając drugiej dziewczynie znak, by ta usiadła obok.
   - Posłuchaj mnie - zaczęła Granger - wiesz doskonale jak bardzo cię kocham, ale musisz zrozumieć, że ja tego bardzo potrzebuję. Należę do innego świata i on mnie ciągnie. Nie umiem od niego odejść, chociaż tak bardzo mnie skrzywdził. Moi przyjaciele traktują mnie jak powietrze, a ja nie mam zamiaru im się narzucać. Jednak ciężko by mi było mijać ich na korytarzach Ministerstwa i udawać, że się nie znamy. Łatwiej będzie zacząć nowe życie, w innym miejscu. Spełniłam swój obowiązek wobec mojego świata tutaj, pomogłam Malfoy'owi w uniewinnieniu i... cóż, najwyższa pora coś zmienić - Patty patrzyła na Hermionę w skupieniu, powoli analizując każde jej słowo. Po chwili pokiwała głową, a z jej gardła wyrwał się stłumiony jęk.
   - Rozumiem, Miona, rozumiem! Tylko to nie zmienia faktu, że będę tęsknić.
   - Hiszpania nie jest daleko, w każdej chwili możesz do mnie przylecieć. A jak mocno zatęsknisz, możesz zamknąć księgarnię i zamieszkać ze mną - szatynka ze śmiechem położyła się na łóżku, tak, że jej nogi wciąż dotykały podłogi.
   - I z czego będziemy żyć? - Pat szybko znalazła się w takiej samej pozycji, jak jej przyjaciółka i śmiejąc się, uderzyła Hermionę poduszką.
   - WOOOOJNAAAA!! - krzyknęła Granger, siadając okrakiem na blondynce. W powietrzu unosił się pierz z poduszek, a śmiechom nie było końca.


   W tym samym czasie w Malfoy Manor, Draco i Blaise opijali sukces blondyna. Obaj siedzieli w wygodnych, skórzanych fotelach, a przed nimi na dębowym stoliku stały trzy butelki Ognistej Whisky, dwie kryształowe szklanki i popielniczka. Zabini nalał do naczyń złoty trunek i podał przyjacielowi, który był zbyt pogrążony w myślach, by zauważyć wyciągniętą w jego stronę rękę.
   - Na Salazara, Malfoy! Co się z tobą dzisiaj dzieje? - warknął czarnoskóry.
   - Hmm? - blondyn spojrzał na niego nieprzytomnie. Dopiero teraz zauważył szklankę z alkoholem, którą Blaise nadal trzymał przed jego twarzą. Malfoy jednym łykiem wypił całą zawartość, a usta otarł wierzchem dłoni. Zabini przewrócił oczami i wyciągnął papierosa, którego wsadził do ust i odpalił. Zaciągnął się mocno, po czym rozłożył się wygodnie w fotelu, nogi kładąc na stół. Smok idąc za przykładem kumpla, również odpalił papierosa, chcąc nieco uspokoić zszargane nerwy. Ci wszyscy ludzie, którzy tak licznie skandowali przeciw niemu bardzo go zirytowali. Czyż podczas II Bitwy o Hogwart nie pokazał im wszystkim, że nie jest zły? Przecież, na durnego Godryka, przeszedł na stronę Zakonu! Czego oni wszyscy od niego chcieli? Stracił bardzo wiele sprzeciwiając się swemu ojcu i jego ideom, ale zrozumiał, że w Ostatecznej Bitwie to właśnie Jasna Strona ma większe szanse wygrać. Może jego decyzja nie była tak do końca szlachetna, może tak do końca nie pragnął bycia dobrym, ale był Ślizgonem i szedł na łatwiznę. A dla niego łatwiejszym było zdradzić Voldemorta, niż walczyć o idee, które wcale go nie pociągały. Zrozumiał to. Zrozumiał, że czystość krwi nie ma znaczenia. Zrozumiał, że to nie szlachetność rodów kształtuje umiejętności czarodzieja. I to wszystko przez tę cholerną Granger! To właśnie ona, mugolaczka, była najlepszym przykładem umiejętności i wiedzy, którymi powinien szczycić się każdy czarodziej. Patrząc na jej dokonania, na jej talent, Draco zrozumiał, że był kretynem. Jak kiedykolwiek mógł pomyśleć, że nieczysta krew ujmie jej umiejętności? Kiedyś uważał, że tacy jak ona nie mają prawa do życia, że plamią dobre imię czarodziejów, teraz wiedział, że to było głupie.
   - Zabini, muszę podziękować Granger! - rzekł Draco, siadając nagle prosto.
   - Wiem.
   - Nic nie rozumiesz, ja musz... zaraz, zaraz! Coś ty powiedział? - Draco odstawił szklankę na ławę i spojrzał na czarnoskórego ze zdziwieniem.
   - Draco, byłbyś głupcem, gdybyś nie podziękował tej dziewczynie. Jak dla mnie sprawa jest prosta, jesteś wolny dzięki Granger. Amen.
   - Jasna cholera, Zabini, zadziwiasz mnie, stary! - Malfoy oparł się o oparcie fotela, a na twarz przywołał swój ironiczny uśmieszek - Jeszcze pomyślę, że zmiękłeś...
   - Chyba ty... - udał oburzenie brunet, kryjąc uśmiech za szklanką, z której uraczył się sporym łykiem whisky. Blaise przypomniał sobie czasy, kiedy idea czystej krwi królowała wśród arystokratycznych rodów. Zatrząsł się z oburzenia i szybko dolał sobie i przyjacielowi złocistego trunku. Jego myśli wciąż krążyły wokół Malfoy'a i tego jak bardzo w owym czasie jego życie było przesrane. Zabini, mimo równie szlachetnego pochodzenia, nie był nigdy zmuszony do prześladowań na tle rasowym. Nigdy nie musiał uprzykrzać życia mugolakom - i nigdy tego nie robił. Żałował w tym momencie swojego przyjaciela.
   - Jak mam ją znaleźć? - wypalił nagle Draco.
   - A to już nie będzie problem, wiem gdzie pracuje - odparł dumny z siebie Blaise.
   - Podzielisz się tą informacją, drogi kompanie? - Malfoy odpalił kolejnego papierosa. Uwielbiał tę używkę, była najlepszą mugolską rzeczą, z jaką kiedykolwiek miał kontakt.
   - Granger pracuje w mugolskiej księgarni na Fleet Street - blondyn niemal zakrztusił się alkoholem.
   - Księgarni? Mugolskiej? Stary, ty byłeś w mugolskiej księgarni?
   - Nie rozumiem dlaczego cie to aż tak dziwi. Może gdybyś zobaczył właścicielkę, to zmieniłbyś zdanie - fuknął Blaise.
   - Wyluzuj, Diable. To mówisz, że podoba ci się właścicielka - sugestywnie poruszał brwiami, a Zabini udał, że tego nie widzi - jutro się tam wybierzemy, zgoda?
   - Powiedziałem tylko, że jest ładna. Możemy iść, ale teraz pij - czarnoskóry polał następną kolejkę, a pustą już butelkę postawił na podłodze.
   - Smoku, co zamierzasz powiedzieć Granger?
   - Podziękować?
   - Tylko tyle? - zdziwił się.
   - Jutro o tym pomyślę. Jak ma na imię? - Draco nagle zmienił temat.
   - Kto? Granger?
   - Ładna właścicielka. Merlinie, Blaise!
   - Patricia...



   Następnego dnia dwaj mężczyźni wybrali się do małej, przytulnej księgarni na Fleet Street. Budynek był zbudowany z szarego kamienia, a na zewnątrz stały cztery drewniane stoliki schowane w cieniu wielkich, kolorowych parasoli. Murowane, niskie ogrodzenie okalały zwisające kwiaty, które dodawały temu miejscu klimatu. Nad frontowymi drzwiami wisiał niewielki szyld, na którym widniał napis: KRAINA CZARÓW. Draco pomyślał, że to głupia nazwa dla księgarni, ale kiedy przekroczył próg szybko zmienił zdanie. Miejsce było tak magiczne, że aż zapierało dech w piersiach. I nie chodzi tu o prawdziwą magię, a klimat jaki stworzyła w tej księgarni właścicielka. W powietrzu unosił się słodki zapach kurzu i pergaminów. Wszędzie stały wysokie, dębowe regały, na których piętrzyły się książki. Beżowe ściany pięknie komponowały się z orzechowym kolorem paneli. W rogu pomieszczenia mężczyźni dostrzegli grupkę osób skupioną przy stoliku, zawzięcie coś notujących, Na jednej z kanap siedział starszy mężczyzna i czytał księgę oprawioną w zniszczoną okładkę. Obok niego siedziała młoda dziewczyna, która czytając coś, popijała kawę. Draco był w ogromnym szoku, nie spodziewał się, że takie miejsce, może być aż tak urokliwe. Razem z Diabłem ruszyli w stronę lady. Uwagę Malfoy'a przykuł napis wyryty w ścianie: "People help the people". Nagle z zaplecza wyłoniła się urocza blondynka.
   - O, witaj Blaise. Niestety, książka, którą zamawiałeś jeszcze nie doszła - uśmiechnęła się słodko.
   - Nic nie szkodzi. Tym razem to mój przyjaciel ma sprawę - Zabini posłał jej swój najlepszy uśmiech, a ona zarumieniła się lekko.
   - Mogę jakoś panu pomóc?
   - Ja... właściwie to szukam Granger - wydusił.
   - Och, przykro mi. Dziś rano Hermiona wyjechała - jej oczy zaszły smutną mgłą. Blaise to zauważył i nagle zrobiło mu się żal dziewczyny.
   - Kiedy wróci? - Malfoy oparł się o ladę w oczekiwaniu na odpowiedź.
   - Nie wróci - ciężko było jej wypowiedzieć te słowa na głos, bo właściwie wciąż nie dopuszczała do siebie myśli, że jej przyjaciółki już tu nie ma. Została sama, a księgarnia bez Hermiony nie była już taka sama. Jej życie bez Hermiony nie było już takie same. Patty czuła niemal jakby ją straciła, choć zdawała sobie sprawę, że to tylko kilka tysięcy kilometrów, a prawdziwa przyjaźń jest w stanie przetrwać rozstanie.
   - Dokąd pojechała? - blondyn nie odpuszczał, czym zdenerwował przyjaciela. Blaise zastanawiał się dlaczego Malfoy jest aż takim ignorantem i nie widzi, że swoimi pytaniami sprawia dziewczynie ból.
   - Nie mogę ujawnić takich informacji, przykro mi - Draco pokiwał głową, na znak, że zrozumiał jej słowa. Uparcie wpatrywał się w napis nad kobietą. Patricia odwróciła głowę i podążyła za jego wzrokiem.
   - To motto Hermiony. Kazała to tu wyryć, aby ten tekst był przesłaniem dla innych. Taki mały motywator - wyjaśniła.
   - Pieprzona Granger, tyle w niej dobroci - Malfoy pokręcił głową - Pomogłaby każdemu. Uratowała już niejedno ścierwo - Z tymi słowami Malfoy opuścił księgarnię i deportował się do domu, zostawiając Zabini'ego z piękną właścicielką.


   2 lata później...

   Hermiona wróciła z pracy i rzuciła torebkę na komodę. Była zmęczona i jedyne o czym marzyła to zrzucenie z siebie tych sztywnych ubrań i gorąca kąpiel. Za pomocą zaklęcia przywołała do siebie Ognistą Whisky i szklankę, z którymi ruszyła do łazienki. Leżąc w wannie delektowała się smakiem ulubionego alkoholu i planowała urlop. Po długiej i relaksującej kąpieli odesłała whisky do salonu, założyła czarne legginsy i szarą, obszerną bluzkę, a włosy upięła w wysokiego koka. W Hiszpanii panowało okropnie gorące lato, dlatego jej makijaż był bardzo delikatny, by w upale nie spłynął jej z twarzy. Wróciła do salonu i otworzyła laptopa, po czym zalogowała się na Skype. Zauważyła, że Patty jest dostępna, więc nacisnęła przycisk rozpoczynający połączenie. Dziewczyna odebrała niemal od razu i Hermiona mogła zobaczyć zarumienioną twarz przyjaciółki.
   - Pięknie wyglądasz - zaczęła Granger.
   - Śmiej się, śmiej! Właśnie wróciłam z joggingu i nie zdążyłam się nawet wykąpać...
   - Nie czuję - zaśmiała się Hermiona, a Patricia spojrzała na nią karcąco. Od wyjazdu szatynki do Hiszpanii codziennie rozmawiały na Skype'ie. Był to ich rytuał, którego absolutnie nie chciały przerywać.
   - Co słychać, miś? - zmieniła temat Leighton.
   - Jestem okropnie przemęczona. Tutejsze Ministerstwo Magii niewiele ogarnia. Wszystkie dokumenty są pomieszane, a jeśli chcesz znaleźć jakieś akta, najlepiej zacznij szukać miesiąc wcześniej - Hermiona podparła brodę na rękach i ciężko westchnęła.
   - Może czas wracać?
   - Pat, pytasz o to przy każdej rozmowie - wytknęła Granger. - Lepiej mi powiedz co tam u Blaise'a?
   - Pytał ostatnio o ciebie.
   - Pozdrów go. Układa wam się? - po tym pytaniu Patty pisnęła, a Hermiona zatkała uszy, krzywiąc się przy tym.
   - Miona, nigdy nie byłam taka szczęśliwa! Jest cudownym mężczyzną, i wiesz co? Pluję sobie w brodę, że dopiero pół roku temu zgodziłam się na randkę, choć męczył mnie o to od prawie dwóch lat - zaśmiała się blondynka. Jej śmiech dla Hermiony był jak miód na serce. Nie była tak do końca szczęśliwa. Barcelona miała być jej Utopią, jej miejscem na ziemi, ale dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że bez swojej przyjaciółki nie może być tak do końca szczęśliwa. Praca w Ministerstwie była tylko chwilową odskocznią, ale powroty do pustego domu były trudne. Owszem, miała tu znajomych. Szczególnie uwielbiała Flor i Marinę, ale one nie były w stanie zastąpić jej Patricii. Z rozmyśleń wyrwał Hermionę dzwonek do drzwi. Patty zerwała się na równe nogi.
   - Cholera! To na pewno Blaise, a ja jestem w opłakanym stanie - jęknęła płaczliwie, a Granger nie mogła opanować śmiechu. Po chwili na ekranie ukazała się roześmiana twarz Zabini'ego.
   - Siemanko, Mioneczko! - zakrzyknął wesoło.
   - Cześć Blaise, właśnie miałam przedstawić Patty moje urlopowe plany.
   - Mogę zatkać uszy i udawać, że nie słyszę. Chcesz? - Granger nie mogła opanować śmiechu. Minęła chwila zanim się uspokoiła.
   - Chciałam wam zaproponować żebyście przyjechali do mnie za dwa tygodnie, co ty na to? - zaproponowała. Przywołała do siebie kolejną szklankę whisky i umoczyła usta.
   - Mnie dwa razy nie trzeba zapraszać. Słoneczko, nie obraź się, ale teraz zniknę, idę podglądać Patty.
   Hermiona zamknęła laptopa i wyszła na balkon. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc dopiła drinka i ruszyła na miasto.
   Następnego dnia wróciła z pracy wcześniej niż zwykle. Tego dnia była wyjątkowo drażliwa i sama nie wiedziała co jest przyczyną. Rzuciła torebkę na podłogę, a szpilki zrzuciła z nóg z takim impetem, że prawie stłukła lustro. Rozsunęła suwak czarnej sukienki i usiadła do laptopa. Czuła, że humor poprawi jej tylko rozmowa z Pat. Zawiodła się nieco, gdyż jej przyjaciółka była niedostępna. Poczuła się okropnie smutna i samotna, dlatego w samotności opróżniła całą butelkę Ognistej. Nie przyniosło to jednak rezultatu, dlatego postanowiła iść do klubu z koleżankami. Ubrała się w zwiewną, miętową sukienkę i białe sandałki na koturnie. Włosy, z natury kręcone, dzisiaj były proste jak druty, dlatego za pomocą zaklęcia skręciła je w delikatne fale, które uniosła do góry dzięki materiałowej opasce. Do białej kopertówki schowała pieniądze i różdżkę, i ruszyła na imprezę. Tej nocy nie bawiła się dobrze. Miała okropne poczucie lęku, które usilnie próbowała zapić alkoholem, ale przynosiło to odwrotny skutek - lęk się nasilał. Do domu wróciła nad ranem, kompletnie pijana, i od razu poszła spać. Poranek nie był dla niej łaskawy, bowiem promienie słońca drażniły jej twarz, nie pozwalając spać. Zrezygnowana podniosła się do pozycji siedzącej i poczuła nagły przypływ mdłości. Zdawała sobie sprawę, że przesadziła, dlatego szybko sięgnęła po eliksir na kaca. Błękitny płyn szybko rozpłynął się po jej żyłach, dając uczucie ukojenia. Hermiona wzięła szybki prysznic i założyła krótką, białą sukienkę. Włosy znowu podpięła opaską, ale tym razem spięła je w luźnego koka. Zrobiła sobie mocną kawę i siadła do laptopa. Weszła na Skype'a i zadzwoniła do Patty, jednak na ekranie nie ukazała się jej przyjaciółka, tylko blada, spuchnięta twarz Blaise'a.
   - Patricia nie żyje - Hermiona oblała się kawą, a świat w tym momencie dla niej się zatrzymał.


   Pogrzeb Patty był najsmutniejszą ceremonią na jakiej kiedykolwiek była. Od kilku dni spożywała silne eliksiry uspokajające, ponieważ bez nich nie była w stanie funkcjonować. Nie słuchała pastora, który głosił piękną przemowę ku pamięci zmarłej. Hermiona cały czas wpatrywała się w ogromne zdjęcie jej ślicznej przyjaciółki, które stało na jej trumnie. Wszędzie pełno było kwiatów, które strasznie irytowały szatynkę. Przecież, do ciężkiej cholery, Patricia nie lubiła róż! Hermiona wiedziała jak bardzo jej przyjaciółka kochała słoneczniki, dlatego w jej dłoni spoczywał niewielki bukiet żółtych kwiatów. Siedziała z Blaise'm obok trumny, zaraz za rodzicami dziewczyny. Państwo Leighton trzymali się za ręce, płacząc za swym jedynym dzieckiem. Hermiona nie miała siły iść na cmentarz. Czuła jak Zabini ją obejmuje ramieniem i prowadzi w miejsce ostatniego spoczynku Patty.
   - Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz - rzekł pastor, po czym czterej mężczyźni spuścili trumnę do dołu. Pani Leighton zawyła i chciała się rzucić za trumną córki. Hermiona rzuciła słoneczniki do dołu i opadła na kolana. Pieprzona ciężarówka zabrała jej najważniejszą osobę w jej życiu! Dlaczego los był taki okrutny i pozwolił Patty wyjść tego dnia wcześniej z pracy? Dlaczego wtedy padał deszcz? Dlaczego kierowca wpadł w poślizg? Dlaczego to akurat Patricia stała na tym chodniku? Blaise podniósł ją z ziemi i zmusił by spojrzała mu w twarz. Ujrzała w jego oczach ogromny ból i niezrozumienie. On też stracił sens życia. Przytuliła go mocno i szepnęła:
   - Powiem jej, że bardzo ją kochasz... - odeszła nim dotarły do niego jej słowa. Rozejrzał się w okół, ale nigdzie jej nie było.



   Cudowny, chłodny wiatr łaskotał jej ciało. Miała na sobie czarną, zwiewną sukienkę, która powiewała rytmicznie wraz z podmuchami wiatru. Czuła, że za chwilę uwolni się od bólu rozsadzającego jej serce. Zawsze chciała być ptakiem. Latać, krążyć po niebie, nie czując nic prócz przyjemnego wiatru na twarzy. Chciała być wolna, chciała latać... Spojrzała w dół na piętrzącą się taflę wody i wiedziała, że ten lot będzie jej prywatnym katharsis. Czuła, że gdy już upadnie, to metaforycznie powstanie. Narodzi się z wody, jak Afrodyta, a wszystkie bóle i żale odejdą w zapomnienie. Tak bardzo pragnęła znaleźć się tam, gdzie była teraz jej przyjaciółka. W miejscu, w którym nie istniał czas, ani ból, ani smutek. Zrobiła krok do przodu i wciągnęła powietrze do płuc, wypuszczając je po długiej chwili. Była gotowa na to co miało za chwilę nastąpić. Wystarczyło zrobić tylko krok i lecieć w dół, by znaleźć się pod wodą, gdzie było przejście na drugą stronę. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyciągnęła nogę w przód i wtedy usłyszała krzyk:
   - Granger!! Proszę, nie rób tego!
   - Malfoy?!
   - Proszę cię, odejdź od krawędzi mostu!
   - Nie mów mi co mam robić! Idź stąd! Pozwól mi spokojnie odejść... - krzyknęła błagalnie. W jej oczach zebrały się łzy.
   - Granger, nie możesz tego zrobić!
   - Bo? - spytała siląc się na spokój. Nie marzyła o niczym innym, tylko o skoku.
   - Pomyśl o swojej przyjaciółce, do ciężkiej cholery! Ona by tego nie chciała - powoli zaczął się do niej zbliżać, lecz zatrzymał się gdy usłyszał histeryczny śmiech szatynki.
   - Co ty możesz o niej wiedzieć, Malfoy?! Nie znałeś jej... Nie wiesz czego by chciała!! - krzyczała nie hamując już łez.
   - Posłuchaj, Granger jeśli teraz odejdziesz to pozbawisz mnie szansy na uregulowanie długu. Proszę, chodź do mnie.
   - Jakiego długu?
   - Uratowałaś mnie, Granger. A ja nie miałem nawet okazji ci podziękować. Pozwól mi to zrobić!
   - Nie ma za co, Malfoy! - krzyknęła, a potem skoczyła. Miała rację, lot był cudowny. I nawet nie czuła bólu uderzając w taflę wody. Po prostu ogarnęła ją ciemność, a potem znalazła się na brzegu rzeki. Obok niej siedziała Patty i płakała.
   - Dlaczego płaczesz? - zapytała Hermiona czując jak serce rozdziera jej ból.
   - Nie powinno cię tu być. To nie jest twój czas, Hermiono...
   - Ale ja nie chcę tam być bez ciebie, nie rozumiesz?! - Granger złapała Patricię za rękę. Jej dłoń była delikatna i bardzo ciepła. Hermiona dopiero teraz zauważyła, że jej przyjaciółka odziana była w długą, białą suknię, a jej włosy unosiły się w rytm wiatru. Pat była wyjątkowo piękna, promieniowała aurą szczęścia i miłości.
   - Przepraszam, że cię zostawiłam... Ale jeszcze przyjdzie czas, byśmy znowu mogły być razem. Musisz opiekować się Blaise'em, Hermiono. Musisz wrócić.
   - Ale...
   - Musisz odnaleźć swoje szczęście, skarbie - szepnęła niemal w usta Hermiony. Szatynkę przeszedł dreszcz.
   - Nie umiem być szczęśliwa bez ciebie, Patty. Nie bez mojej przyjaciółki!
   - Och, głuptasie! Ja jestem i zawszę będę. Wystarczy, że o mnie pomyślisz, bo taka przyjaźń jak tak nigdy nie przemija. Wspomnij mnie, gdy poczujesz się samotna czy zraniona, wtedy ten łaskoczący podmuch wiatru to będzie mój uścisk. Przytulę cię ramionami ciepłego powietrza i nie pozwolę smucić. Ale nie mogę pozwolić ci tu zostać - Patty głaskała ją po włosach, patrząc na nią z ogromną, siostrzaną miłością.
   - Nie możesz wrócić ze mną? Sama nie znajdę mojego szczęścia...
   - Nie mogę, Hermiono. A szczęście masz przed oczami, tylko naucz się widzieć.
   - O czym ty mówisz?
   - Przekonasz się w swoim czasie. Hermiono?
   - Tak? - chciała brzmieć pewnie, ale głos jej drżał, a w oczach kłębiły się gorące łzy.
   - Kocham cię. Zawsze byłaś i zawsze będziesz moją przyjaciółką. Pamiętaj o tym... a teraz idź... - Hermiona mocno wtuliła się w przyjaciółkę, a po chwili czuła, że Patty znika. Została sama wśród wody i piasku. Ogarnął ją lęk, kiedy zorientowała się, że znowu nastaje ciemność.


   - Granger, słyszysz mnie? - usłyszała gdzieś obok swojego ucha. Nie miała siły się ruszyć, nie miała siły otworzyć oczu.
   - Malfoy? - wychrypiała.
   - Dlaczego skoczyłaś, kretynko?! - wydarł się, a stojąca nieopodal pielęgniarka spojrzała na niego karcąco. Kiedy Hermiona leciała w dół, Malfoy zbiegł po schodach na plażę i zanurkował w poszukiwaniu jej ciała. Szybko wyłowił ją z wody i transportował do Munga, gdzie Uzdrowiciele wrócili jej akcję serca.
   - Chciałam iść do niej, ale ty tego nie zrozumiesz... - otworzyła oczy, chcąc zobaczyć reakcję blondyna, ale ujrzała jedynie ciemność.
   - Malfoy, kurwa mać! Ja nic nie widzę! - wrzasnęła spanikowana. Draco spuścił głowę, bojąc się jej wyznać prawdę. Uzdrowiciel oznajmił mu, że panna Granger mogła stracić wzrok, gdyż siła uderzenia w wodę była bardzo duża. Nie mógł natomiast dać gwarancji, że wzrok kiedykolwiek wróci.
   - Gran... Hermiono, straciłaś wzrok w skutek uderzenia głową w taflę wody. Przykro mi.
   - Wyjdź!
   - Hermiono...
   - Wyjdź!! - wrzasnęła głośniej, ale głos jej się załamał, a z gardła wydobył się głuchy szloch.
   - Nie wyjdę. I nie zostawię cię samej. Pomogę ci, słyszysz, Granger? Pomogę ci!!
   - Dlaczego? - zapytała żałośnie.
   - Granger, people help the people.
   Mimo, że od śmierci Patty minął już rok, Hermiona nadal pozostawała w żałobie. Siedziała właśnie na podwórku przed domem i słuchała śpiewu ptaków. Wiatr łaskotał jej twarz, a słońce mocno prażyło skórę. Żałowała, że nie może zobaczyć miejsca, w którym się znajduje. Czuła, że musi tu być pięknie. Malfoy obiecał jej w szpitalu, że jej nie zostawi samej i słowa dotrzymał. Zabrał ją do siebie i czule się nią opiekował. Dbał by niczego jej nie brakowało, zabierał na długie spacery i opowiadał co się wokół nich dzieje. Hermiona uwielbiała słuchać, kiedy opisywał jej przyrodę. Miał piękny głos i cudowną dykcję, ale dopiero po swoim wypadku była w stanie to dostrzec. Jej psychiczne rany pomału się goiły. Miała świadomość, że Patty zawsze przy niej będzie, może już nie fizycznie, jednak w każdym powiewie wiatru czuła jej obecność. Blaise z kolei wyjechał do Hiszpanii. Zamieszkał w domu Hermiony, pragnąc oderwać się od przeszłości, ale Granger była pewna, że jej przyjaciel pewnego dnia wróci. Na swoim przykładzie przekonała się, że ucieczka nie daje szczęścia, tylko jego złudny obraz. Każdego dnia słuchając ćwierkania ptaków żałowała tego co zrobiła, ale jednocześnie cieszyła się, że dzięki temu zdobyła takiego przyjaciela, jakim jest Malfoy. Siedząc na trawie jego podwórka, cieszyła się, że to właśnie on pojawił się wtedy na moście, że ją uratował. Zdawała sobie sprawę, że zawdzięcza mu coś najcenniejszego - życie.
   - Jak się czujesz? - szepnął, całując ją w czoło.
   - Dobrze - uśmiechnęła się po nosem. Chciała mu podziękować, ale nie umiała ubrać myśli w słowa.
   - Draco...
   - Ciii - położył jej palec na ustach. Dotknął jej czoła swoim i trwali tak chwilę, póki dziewczyna nie wyszeptała słów, które niegdyś kazała wyryć w księgarni jej przyjaciółki:
   - People help the people. To najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek czytałam. Najprawdziwsze, najbardziej ponadczasowe i najgłębsze.
   - Ja znam jeszcze bardziej poruszające słowa - Malfoy również szeptał, niemal do jej ust.
   - Jakie?
   - Kocham cie.


   Ta historia zakończyła się szczęśliwie dla Hermiony i Draco. Dziewczyna odzyskała wzrok, a niedługo potem z Malfoy'em stanęli na ślubnym kobiercu. I choć na ich weselu nie było Patty, Hermiona była szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce na ziemi i mężczyznę, z którym chciała dzielić życie. Tak jak przypuszczała, Zabini wrócił do Anglii, ale dopiero po kilku latach, kiedy pogodził się ze śmiercią ukochanej. Największą pustkę w sercach całej trójki załatała mała istotka, która pewnego sierpniowego dnia pojawiła się na świecie. Była piękną blondyneczką o zielonych oczach i lekko zadartym nosku. Blaise oszalał na jej punkcie. Podczas pierwszego ich spotkania płakał.
   - Witaj, Patricio Rose Malfoy. Jestem Blaise, twój ojciec chrzestny. Nosisz imię wyjątkowej osoby, słoneczko. Jeszcze tego nie wiesz, ale za parę lat wszystko zrozumiesz - pociągnął nosem i przytulił dziecko do siebie. Mała Patty uśmiechnęła się do wujka, czym sprawiła, że jego serce znowu gotowe było kochać.

Kilka lat później

   
Patricia wstała o świcie. Założyła zieloną sukienkę i czarne lakierki, które dostała od wujka. Nie umiała się uczesać, dlatego złapała leżącą na toaletce opaskę i włożyła ją we włosy. Za oknem niebo przybrało szarawy odcień, latarnie wciąż się tliły, a ulice świecił pustkami. Dziewczynka wyszła ze swojego pokoju i skierowała się do wyjścia. Starała się iść bezszelestnie, nie wydając żadnych dźwięków. Adrenalina szumiała jej w głowie. Drzwi wyjściowe były zamknięte, ale bystre oczy blondynki odnalazły leżącą na podłodze różdżkę ojca. Patty podniosła magiczny przedmiot i zerknęła na stos pustych butelek stojących wokół śpiącego mężczyzny. Salon wyglądał jak pobojowisko. Dziewczynka wiedziała, że musi się spieszyć, inaczej ojciec się obudzi i jej plan nie wypali. Jej mamusia zawsze uczyła ją podstawowych zaklęć, dlatego teraz nie miała problemu z wypowiedzeniem odpowiedniej inkantacji. Drzwi stanęły przed nią otworem. Odłożyła różdżkę na miejsce i wybiegła z domu. Na cmentarz dostała się po kilku minutach szybkiego biegu. Zdyszana oparła się o bramę i złapała kilka głębszych oddechów. Była z siebie dumna, że udało jej się wymknąć i nie obudzić taty. Nagrobek odnalazła bez trudu. Usiadła obok marmurowej płyty i położyła na nim bukiecik polnych kwiatów, które zerwała wczoraj podczas spaceru z wujkiem. Obok bukietu ułożyła zwinięty w rulonik pergamin.
   - Szkoda, że cię tu nie ma. Wiem, że na pewno mnie kochasz, bo wujek tak zawsze powtarza, ale przykro mi, że cię nie poznałam. Ja ciebie też kocham. Przyniosłam ci list i kwiatki. Przeczytaj go, proszę... - Patricia podniosła się z trawy i stanęła na wprost mogiły.
   - Muszę już iść, bo zaraz obudzi się tatuś - ruszyła w stronę wyjścia, a wiatr podniósł pergamin, który odleciał gdzieś daleko.
   Do domu wślizgnęła się bezszelestnie, licząc, że uda jej się pobiec do swojego pokoju, zanim obudzi się tata. Niestety, mężczyzna już nie spał. Zmywał w kuchni puste szklanki, a butelki zamknięte w czarnym worku czekały, aż je wyniesie do bina na zewnątrz domu. Odwrócił się, gdy poczuł obecność córki.
   - Patty! Gdzie ty byłaś?! - krzyknął wycierając ręce w ściereczkę. Dziewczynka spuściła głowę.
   - Przepraszam, byłam na cmentarzu... - mężczyzna kucnął i wyciągnął ręce w jej stronę.
   - Chodź do mnie, skarbie - Patricia niepewnie przytuliła się do ojca, bała się, że będzie na nią zły.
   - Posłuchaj mnie córeczko, jeżeli chciałaś iść na cmentarz, trzeba było mi powiedzieć. Poszlibyśmy razem, albo wujek Blaise by cię tam zabrał. Jesteś jeszcze małą dziewczynką i nie możesz wychodzić sama. Wiem, że wczoraj troszkę za dużo wypiłem i pewnie nie było to zbyt odpowiedzialne z mojej strony. Przepraszam cię za to. Dobrze, że mama tego nie widzi. Co robiłaś na cmentarzu?
   - Zostawiłam list.
   Kilka godzin później, kiedy Draco wyszedł z domu, coś spadło mu na twarz. Zdjął z oczu pergamin i zaczął czytać.

   Droga Patricio,

   Mam już sześć lat i niedawno mamusia nauczyła mnie pisać. Bardzo chciałam wysłać Ci ten list, żebyś mogła dowiedzieć się kilku rzeczy. Czuję się dumna nosząc Twoje imiona. Tatuś powiedział, że powinnam nazywać się Narcyza - po mojej babci, ale wiedział jak ważną osobą byłaś dla mojej mamusi i dla wujka Blaise'a. Powiedział, że za bardzo ich oboje kocha i wie jakie to dla nich ważne, więc bez dyskusji, w dniu urodzenia nadał mi imiona Patricia Rose. Tatuś powiedział też, że znał Cię bardzo krótko, ale darzy ogromnym szacunkiem i nie wyobraża sobie bym była Cyzią, a nie Patty. Zresztą już to naprawił, bo dziś po południu do domu wraca moja mamusia z naszą malutką siostrzyczką, Narcyzą. Mój brat Serpens i ja bardzo się cieszymy.
   Moja mamusia często opowiada mi o waszej przyjaźni. Mówi, że byłaś jej ukochaną siostrą, której nigdy nie miała. Lubię z nią oglądać wasze wspólne zdjęcia, moja mamusia zawsze wtedy jest bardzo szczęśliwa, chociaż w jej oczach lśnią łzy. Znam na pamięć historię każdej fotografii, mimo to za każdym razem słucham jej z zapartym tchem. Mama nigdy nie chce rozmawiać o wydarzeniach, które miały miejsce po Twojej śmierci, ale któregoś razu wujek Blaise zabrał mnie na moje ulubione (mama mówi, że to był też Twój ulubiony smak) śmietankowe lody i opowiedział mi wszystko. Dowiedziałam się wtedy, że chciałaś mu zrobić niespodziankę i wyszłaś wcześniej z pracy. Kupiłaś wasze ulubione danie w restauracji Tommillini i zatrzymałaś się na chwilę, by z kieszeni wyjąć telefon. Padał okropny deszcz, przez który kierowca ciężarówki stracił panowanie nad kierownicą i wpadł w poślizg. Gdybyś się nie zatrzymała, dziś nie pisałabym tego listu, tylko siedziała u Ciebie na kolanach i opowiadała Ci o tym jak Serpens zjadł suszonego chrabąszcza, którego moja mama miała dać do eliksiru. Wujek powiedział mi, że moja mamusia chciała iść do Ciebie, dlatego skoczyła z mostu, ale uratował ją mój tatuś. Straciła na długi czas wzrok, który na szczęście odzyskała, bo, jak sama mówi, nie wyobraża sobie nie móc nas zobaczyć. Moja mama mówi, że jestem do Ciebie bardzo podobna. Mam taki sam kolor włosów jak Ty i (nie wiadomo po kim) zielone oczy, zupełnie tak jak Ty. Ciocia Wiera (czyli Twoja mama) pokazywała mi zdjęcia z Twojego dzieciństwa, rzeczywiście jesteśmy podobne.
   Widzisz, Patty (nie masz nic przeciwko, że zwracam się do Ciebie w ten sposób?) wujek Blaise niedawno kogoś poznał. Od Twojej śmierci minęło już jedenaście lat i bardzo bym chciała, żeby i on był szczęśliwy. Laurel jest bardzo miła i ma córkę z poprzedniego związku. Parker jest w moim wieku. Nie masz nic przeciwko, żeby wujek z nią był? Wiem, że go kochałaś i wiem, że on zawsze będzie kochać Ciebie ponad wszystko, do końca swojego życia. Ale wiem, że wujek ma duże serduszko, w którym znajdzie się miejsce dla Ciebie, dla mnie, dla moich rodziców i rodzeństwa, a także dla Laurel i Parker. Tak bardzo bym chciała, żebyś mu na to pozwoliła. Ja kocham mojego wujka.
   Za chwilę wymknę się z domu i zaniosę Ci ten list. Nie dam rady posiedzieć z Tobą długo, bo nie chcę żeby obudził się mój tatuś. Wczoraj mama urodziła małą Cyzię i razem z wujkiem Blaise'm, ciocią Pansy, Laurel, wujkiem Theodorem i panią Whinkle (naszą sąsiadką) opili moją nową siostrzyczkę. To dało mi szansę na wymknięcie się z domu i krótką chwilę spędzoną na Twoim grobie.
   Kocham Cie bardzo, pomimo że znam Cię tylko z opowieści. Byłabyś moją najulubieńszą ciocią. Obiecuję, że jeszcze napiszę.
                                                                                          Patricia Rose Malfoy ♥