poniedziałek, 30 grudnia 2013

Miniaturka: Ostatnia prośba

   Wróciłam z pracy i rzuciłam torebkę na komodę w hollu. Włączyłam radio i przeszłam do kuchni. Z lodówki wyjęłam wczorajszy obiad i wstawiłam garnki na gaz. Do podłużnej szklanki nalałam pomarańczowy sok. Usiadłam przy wysepce i oparłam głowę na dłoniach. Byłam zmęczona. Byłam w trakcie pięcia się na najwyższe szczeble kariery, wiedziałam że sprawa Kendry Goodman może zaprowadzić mnie na sam szczyt, dlatego skrupulatnie gromadziłam wszelkie akt, dowody, szukałam i przesłuchiwałam świadków. Chciałam skazać ją na Pocałunek Dementora, więc musiałam się nieźle przyłożyć, ale wiedziałam że jestem w stanie to osiągnąć, w końcu jestem Hermiona Granger, najlepszy prawnik w kraju. Do tego byłam bardzo ambitna, a swoją ambicję przekładałam na pracę. Cierpiało na tym moje życie towarzyskie, ale właśnie o to mi chodziło, bo pewne zdarzenia z przeszłości zostawiły trwały ślad w mojej głowie.
   Pięć lat temu skończyłam Hogwart. Tam, na terenie szkoły zostawiłam za sobą całą swoją przeszłość. To tam została moja przyjaźń z Weasley'ami i Harry'm, moja wielka miłość... Byłam z Draco przez cały siódmy rok, który powtarzaliśmy zaraz po wojnie. Byliśmy szczęśliwi, ale za bramy Hogwartu nie wyszliśmy już jako para. Jeden mały incydent, a odebrał mi wszystko. Ten incydent ma na imię Astoria, a na nazwisko Greengrass. Będąc z Draco poznałam wielu Ślizgonów, z niektórymi z nich nawet się zaprzyjaźniłam. Astorię również poznałam, i choć z jednej strony jej nienawidzę, z drugiej muszę przyznać, że to całkiem miła i inteligenta dziewczyna, z którą dało się porozmawiać. Wydawało mi się, że Toria pogodziła się z faktem, że to ja byłam z Draco, aż pewnej nocy nakryłam ich w jego sypialni. Weszłam w takim momencie, że nie wiem co było przedtem, ani co było potem, ale widziałam jak się całowali, a to wystarczyło aby zakończyć znajomość z Malfoy'em. Zdarzyło się to w wieczór poprzedzający nasz powrót do domu - i całe szczęście, bo udało mi się przez te kilkanaście godzin skutecznie zignorować mojego eks, a potem gdy wysiadłam na stacji King's Cross, wsiadłam w pierwszy mugolski pociąg jaki udało mi się złapać i wyjechałam do Hiszpanii. W Barcelonie skończyłam studia prawnicze i z dyplomem w ręki, po trzech latach wróciłam do kraju. Przez te wszystkie lata tylko z Pansy Parkinson utrzymywałam stały kontakt, wciąż pozostawałyśmy przyjaciółkami. Nie oddaliła nas nawet odległość, bo mimo że ja mieszkałam w Hiszpanii, a ona we Francji, widywałyśmy się często i zawsze mogłyśmy na siebie liczyć. W ostatnim czasie jednak, Pansy postanowiła wyjechać na misję do Darfuru, dlatego też nie widziałam jej już jakiś rok. Z Zabinim czasami też się widziałam, jadaliśmy razem lunch w każdy wtorek i piątek, a niekiedy też wpadał do mnie do biura po jakąś poradę prawną, bądź z prośbą o reprezentowanie jego korporacji w jakimś procesie. Mogę być z siebie dumna, jeszcze żadnej sprawy wytoczonej Zabini Corp Com nie przegrałam. Blaise i Pansy mieli kategoryczny zakaz rozmawiania przy mnie o panu D.M., którego na szczęście zawsze się trzymali. Listowny kontakt utrzymywałam również z państwem Potter oraz Theodore'm Nott'em. Harry i Ginny zaraz po ślubie wyjechali do Australii, gdzie kupili sobie dom i wychowują w nim swoje dzieci, natomiast Theo ukończył Magiczną Akademię Medyczną w Kalifornii i leczy w tamtejszym szpitalu dla czarodziejów. Co do Draco, to ucięłam z nim kontakt całkowicie. Wiem, że wielokrotnie próbował się ze mną kontaktować, ale na próżno, ja nie chciałam go więcej widzieć. Moje oczy widziały dużo, ale moja wyobraźnia jeszcze więcej, i sama nie wiem co jest gorsze. To, że nie widziałam tego, co było później, czy to, że nie jestem pewna czy cokolwiek więcej było. Nie chciałam i nie potrafiłam mu wybaczyć, tym bardziej, że on sam wielokrotnie robił mi wyrzuty gdy rozmawiałam z jakimkolwiek kolegą ze szkoły. Czyże jest rozmowa z innym facetem, w porównaniu do całowania innej kobiety, będąc w związku z drugą? I w dodatku musiałam to widzieć... Chociaż lepiej, że to zobaczyłam, niż gdyby przyszło mi żyć w błogiej nieświadomości, mając zapewne rogi wielkości autostrady. Widocznie nie było nam pisane być razem. Także moje życie miłosne skończyło się tamtego dnia. Nie potrafię już oddać swojego serca nikomu, a próbowałam niejednokrotnie. Zostało one przy Draconie, i chyba do końca życia zostanę TĄ Granger. Zdradzoną, oddaną starej miłości i rzuconą w wir pracy. Kocham go nadal, a moje serce krwawi na każdą wzmiankę o nim, dlatego staram się unikać starych znajomych i Proroka Codziennego, którego jest ulubieńcem. Co do samego zainteresowanego, założył własną wytwórnię mioteł, objął stołek Ministra Magii i świeci swoją wstrętną facjatą na każdej okładce Proroka, czym doprowadza mnie do nerwicy żołądka, bo praktycznie na każdym kroku zmuszona jestem oglądać jego irytujący uśmieszek.
   Z rozmyśleń wyrwał mnie zapach spalenizny. Podniosłam głowę i przypomniałam sobie o moim obiedzie. Kotlety spaliły się na wiór, a kartofle rozgotowały. Zirytowana wyrzuciłam obiad przez okno, gdzie zaraz zajął się nim pies sąsiada. Wyjęłam z torebki notes i zaczęłam wertować go w poszukiwaniu numeru do pizzerii. Wbiłam do mojego smartfona numer restauracji należącej do Luny Lovegood. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy głos:
   - Pizzeria "La la Lovegood", czym mogę służyć?
   - Cześć Luna, z tej strony Hermiona. Chciałam zamówić kebaba z dowozem.
   - O, cześć Miona. Jasne, już zapisuję. Kebab będzie z kurczakiem, baraniną, wołowiną czy cielęciną?
   - Z baraniną.
   - Jakie ciasto i sos?
   - Hmm.. niech będzie w tortilli z łagodnym sosem, byle nie czosnkowym.
   - Tak, pamiętam wampirku, że nie przepadasz za czosnkiem - zaśmiała się blondynka. Uśmiechnęłam się do słuchawki. - Za dziesięć minut Robbie dostarczy ci jedzenie. Miłego dnia! - rozłączyła się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Przeszłam do salonu, gdzie smród spalenizny nie był tak dotkliwy, i włączyłam telewizję. Nie leciało nic ciekawego, więc włączyłam kanał muzyczny i zaczęłam przeglądać akta sprawy Kendry. Trzydziestodwuletnia kobieta podawała się za opiekunkę i zabiła łącznie dziesięcioro dzieci nieczystej krwi. Idea zapoczątkowana przez samego Voldemorta, jednakże o tyle bardziej drastyczna, że jej ofiarami były same dzieci w przedziale wiekowym do lat dziesięciu. Tak by do Hogwartu nie poszedł żaden mugolak. Wpadła próbując zamordować jedenaste dziecko. Rodzice czteroletniej Patty Brick wynajęli Kendrę do pilnowania córki na czas, gdy są w pracy. Feralnego dnia ojciec dziewczynki wrócił do domu godzinę po wyjściu z pracy, ponieważ zapomniał aktówki. Przyłapał Goodman celującą z różdżki do obezwładnionej dziewczynki. Frank Brick był czarodziejem i miał tą przewagę na zabójczynią, że ta nie zauważyła jego wejścia do domu, więc znienacka rzucił w nią Drętwotę i wezwał Aurorów. Kobieta nie przyznaje się do popełniania żadnej ze zbrodni, ale jej zeznania są nieścisłe. Jestem bliska osadzenia jej w Azkabanie i skazania na pocałunek. Dzwonek do drzwi przerwał mi przeglądanie dokumentów. Na progu stał uśmiechnięty blondyn.
   - Witaj Hermiono, co u ciebie słychać? - zapytał przeżuwając gumę. Zapach świeżego, ciepłego jedzenia podrażnił moje nozdrza i pusty żołądek.
   - Cześć Robbie, nawet nie wiesz jak cieszę się na twój widok - jakby na potwierdzenie moich słów mój żołądek wydał z siebie głośny dźwięk proszący o jedzenie. Blondyn zaśmiał się przyjaźnie - Sam słyszałeś zresztą. Jestem trochę zmęczona, pracuję nad trudną sprawą. A co u ciebie? Jak tam Betty i chłopcy?
   - Dzięki, że pytasz. Betty właśnie kończy przygotowywać swój wernisaż, a chłopcy rozkoszują się smakiem wakacji, bo za miesiąc czeka ich powrót do Hogwartu. Wpadniesz na raut z okazji jej wystawy?
   - Ach, tak. Dostałam zaproszenie, podziękuj żonie i przekaż gratulacje, bo czytałam ostatnio recenzję na temat jednego z jej obrazów, była bardzo pozytywna. Postaram się przyjść, ale wiesz jak to jest z moją pracą, Robbie.
   - No jasne, ale miło jej będzie jeśli się pojawisz. Henry i Johnatan też się ucieszą. Hej, czy ty nie pracujesz nad sprawą tej całej Goodman? - zapytał nagle, wyciągając z torby mojego kebaba.
   - Owszem, a czemu pytasz? - wcisnęłam mu do ręki pięćdziesiąt funtów, aby mógł sobie odliczyć z tego napiwek, i odebrałam moje zamówienie.
   - A wiesz... Betty przyjaźni się z Madeleine Brick i opowiadała jej nieco o tym co spotkało jej córkę. To straszne...
   - To prawda, Goodman popełniła wiele takich mrożących krew w żyłach zbrodni i mam zamiar ją za to ukarać. Z jej różdżki zginęło dziesięcioro dzieci, gdzie najmłodsze miało zaledwie trzy miesiące, a najstarsze zginęło dwa dni przed dziesiątymi urodzinami. Nie popuszczę jej tego! - zmrużyłam oczy.
   - Wiem to, w końcu nie na darmo dostałaś miano najlepszego prawnika w kraju. Będę się zbierał, mam nadzieję, że uda ci się przybyć na przyjęcie Betty. Powodzenia Hermiono!
   - Dziękuję Robbie, postaram się być. Pozdrów żonę i chłopców, na razie! - zamknęłam drzwi i przeszłam do kuchni aby w spokoju zjeść mój obiad. Po skończonym posiłku, umyłam garnek po spalonych kotletach i wstawiłam do suszarki. Wypiłam sok, o którym wcześniej zapomniałam i chciałam zabrać się z powrotem za sprawę Goodman, kiedy zadzwonił mój telefon. Odebrałam i usłyszałam czyjś kaszel.
   - Hermiona? - odezwał się cichy głos.
   - Pansy? - zapytałam lekko zdziwiona.
   - Taaaaak - jej głos był dziwnie drżący i słaby - Poznałaś. Nie przeszkadzam ci?
   - No coś ty, jak mogłaby przeszkadzać mi rozmowa z najlepszą przyjaciółką? - odparłam siadając w fotelu.
   - Przyjedziesz do mnie?
   - Jesteś w Londynie? - ucieszyłam się. Nie widziałam jej bardzo długo, więc ucieszyła mnie perspektywa spotkania z nią, wieczoru spędzonego na plotkach i opróżnienia kilku butelek wina.
   - Jestem...
   - To cudownie Pans! Przyjadę do ciebie, tylko wypełnię dokumenty..
   - Nie, Miona. Przyjedź teraz, proszę. Jestem w Mungu. Ja... ja umieram! - jej głos drżał, a między słowa wkradał się duszący kaszel. Wyprostowałam się gwałtownie i rozszerzyłam oczy. Moja przyjaciółka nie mogła umierać! Była młodą, silną kobietą, która poświęcała całą siebie dla sierot z Darfuru. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, otwierałam i zamykałam usta, jak ryba wyjęta z wody. W gruncie rzeczy tak właśnie się czułam.
   - To przyjedziesz? - zapytała ciuchutko.
   - Już jadę - wyszeptałam. Jednak wciąż nie mogłam się ruszyć. Siedziałam jak sparaliżowana i patrzyłam w jeden punkt. Nie płakałam. Nie wiem co podziałało na mnie trzeźwiąco, sms który dostałam czy myśl, że ona tam na mnie czeka. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam telefon, torebkę i kluczyki od auta. Wbiegłam do garażu, otworzyłam drzwi i wyjechałam z piskiem opon. Moje grafitowe Audi R8 mknęło ulicami Londynu z prędkością czterokrotnie większą niż dozwolona.


   Pewien elegancki mężczyzna pozował właśnie do zdjęć do jednego z bardziej popularnych magazynów. Za chwilę mieli przeprowadzić z nim wywiad, na który czekał kilka miesięcy. Dźwięk telefonu nieco go zirytował, ale miał przeczucie, że nie powinien ignorować go. Przeprosił więc fotoreporterów i udał się do swojej garderoby. Na wyświetlaczu pojawił mu się numer, którego nie znał.
   - Czego? - warknął.
   - Draco? Draco przyjedź do mnie, proszę...
   - Pansy? - zdziwił się. Wiedział, że jego przyjaciółka przebywa w krajach trzeciego świata, dlatego jej telefon wprawił go w szok, a jej głos sprawił, że przeszły go ciarki. Wystraszył się.
   - Tak - szepnęła - Proszę przyjedź, Draco!
   - Nie wiedziałem, że jesteś w Londynie. Przyjadę jutro, dobrze? Teraz jestem bardzo zajęty.
   - Proszę... chcę się z tobą pożegnać.
   - O czym do mówisz?
   - Jestem w Mungu, chcę się z tobą pożegnać, Malfoy ty obślizgła fretko! - jej głos był zbyt słaby by udało jej się warknąć, ale blondyn wiedział jak chciała zabrzmieć. Znali się od dziecka, a teraz mieli się niby żegnać. Usta zaczęły mu drżeć.
   - Już jadę. Na Merlina! Pansy, już jadę! - rozłączył się i nie informując nawet dziennikarzy pobiegł do auta i ruszył w stronę szpitala.

   Drżącymi rękami otworzyłam drzwi sali numer jedenaście. Na łóżku leżała blada, ciemnowłosa kobieta. Do jej drobnego ciała podłączone było mnóstwo aparatur i kroplówek. Podeszłam bliżej i przeraziłam się. Z pięknej, zadbanej kobiety został cień człowieka. Była blada, zmęczona, miała sine usta i podkrążone oczy. Chyba spała. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała równomiernie, powoli.. Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się delikatnie.
   - Jesteś - szepnęła lekko ściskając moją dłoń.
   - Zawsze będę - ja również szepnęłam, bo w gardle miałam wielką gulę. Starałam się połknąć łzy cisnące się do moich oczu.
   - Mam białaczkę. Zostało mi kilka godzin - zamknęła oczy, a spod jej powiek wypłynęły dwie wielki łzy. Broda mi drżała, a zęby uderzały o siebie. Zacisnęłam mocno usta.
   - Nie mówiłaś nic, Merlinie Pansy! Nie rób mi tego, proszę..
   - Już za późno, Miona.. Chciałam się z tobą pożegnać i o coś prosić.. - uśmiechnęła się blado.
   - O co tylko chcesz, skarbie - przełknęłam ślinę by nie pozwolić moim łzom popłynąć.
   - Na moim pogrzebie zaśpiewaj naszą piosenkę. Niech msza będzie w kapliczce Św. Merlina w Dolinie Hogwardzkiej, a pochowajcie mnie na cmentarzu Godryka.
   - Pansy... - już nie byłam w stanie pohamować łez, które obficie płynęły po moich policzkach.
   - Miona... Tak bardzo cie kocham. Moja jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Myślałam, że będziemy się bawić na swoich weselach, że wspólnie wychowamy nasze dzieci, że razem będziemy przeżywać wzloty i upadki, kryzys wieku średniego, a potem zestarzejemy się patrząc na nasze wnuki - westchnęła ciężko - Ty musisz iść dalej..
   - Ale nie bez ciebie! - płakałam rzewnie, jak małe dziecko. Położyłam głowę na jej brzuchu i patrzyłam na nią wciąż żywą, choć bardzo zmęczoną.
   - Poradzisz sobie, kochanie. Ja zawsze z tobą będę, tak jak ci obiecałam przed laty... Nie opuszczę cię nigdy. Nie będziesz mnie widzieć, ale będziesz mnie czuć, bo będę w każdej kropli deszczu i w każdym podmuchu wiatru. - Wychudzoną ręką pogłaskała mnie po włosach, jak zawsze robiła, gdy urządzałyśmy sobie nocowanie. Ten gest sprawił mi więcej bólu niż radości, bo uświadomiłam sobie, że być może dotyka mnie w ten sposób ostatni raz. Drzwi do sali otworzyły się i ktoś wszedł do środka, ale nie miałam siły odwrócić się. Poczułam tylko zapach męskich perfum, tak dobrze mi znany...
   - Pansy... - głos mu się załamał na widok przyjaciółki.
   - Draco, podejdź - Pansy wyciągnęła do niego rękę, tą którą przed chwilą głaskała mnie po głowie. Kątem oka zauważyłam jak Malfoy ją łapie i delikatnie całuje. Rozczulił mnie ten gest.
   - Cześć Hermiono - odezwał się po chwili.
   - Witaj Draco - odpowiedziałam pociągając nosem.
   - Dlaczego...? - chciał zapytać, ale brunetka mu przerwała.
   - Bo zostało mi kilka godzin. Draco, mam białaczkę. Mam tylko was, musicie mi coś obiecać - oboje spojrzeliśmy na nią z oczami pełnymi łez.
   - Tak? - zapytałam.
   - Ty Hermiono, już wiesz, co takiego masz zrobić. Draco, wiem, że proszę o wiele, ale te dzieciaki z Czadu były dla mnie wszystkim. Proszę, załóż fundację na rzecz sierot z Darfuru i prześlij im wszystkie pieniądze z mojej skrytki u Gringotta. - Malfoy opadł na krzesło obok mnie. Widział, że ledwo hamował swoje łzy. Nasza Pansy zawsze myślała o innych, nigdy o sobie. Była zbyt dobra by umierać.
   - Oczywiście, oczywiście Pansy. Dla ciebie wszystko - zapewnił ją, gładząc jej poszarzałą skórę przedramienia.
   - Draco, Miona... Mam tylko was. Tak bardzo was kocham! Draco, jesteś moim bratem. Hermiono, jesteś przyjaciółką bliższą niż siostra. Wiem, że w głębi serca wciąż coś do siebie czujecie... W życiu trzeba umieć przebaczać i dawać drugą szansę, bo każdy na nią zasłużył. To moja ostatnia prośba, potraktujcie to jako testament. Hermiono... - spojrzała na mnie swoimi wielkimi, smutnymi oczami, w których już czaiła się śmierć. Jak mogłabym odmówić najważniejszej dla mnie istocie na tym pieprzonym świecie? Spojrzałam na Draco, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie mocno. Spełniłam ostatnią wolę Pansy, przebaczyłam Draconowi. Parkinson uśmiechnęła się do nas, dziękując skinieniem głowy.
   - Niedługo będzie tu też Blaise - szepnęła. - Potem się rozstaniemy, ale kiedyś znowu się spotkamy - nawet nie zdążyliśmy nic jej odpowiedzieć, bo do sali wbiegł Zabini. Czarnoskóry przytulił Pansy, a łzy kapały na jej pościel, ponieważ Blaise nie krył swojego płaczu.
   - Ciii, Blaise, ciii! Ja zawsze z wami będę...
   - To nas nie zostawiaj - głos miał mocno zachrypnięty od emocji.
   - Już czas... - spojrzała na nas przerażona. We trójkę stanęliśmy obok jej łóżka. Złapałam ją za rękę.
   - Kocham was... - szepnęła i złapała ostatni w swoim życiu oddech. Jej klatka piersiowa opadła, a jedna z aparatur zaczęła głośno piszczeć, gdy jej serce przestało bić.
   - Nie, nie, nie - szeptałam zakrywając twarz dłońmi. Draco mnie objął ramieniem, płacząc w zgięcie między moją szyją, a barkiem. Odepchnęłam blondyna i rzuciłam się na przyjaciółkę. Przytuliłam ją mocno do siebie.
   - PANSY NIE ZOSTAWIAJ MNIE!!! BŁAGAM NIE ODCHODŹ!! - łkałam tuląc jej dłoń do swojego polika. Chłopcy odciągnęli mnie od niej, by dać lekarzom dostęp do mojej Pansy. Ostatnie co usłyszałam to: " Czas zgonu: 18:43".


   Tak jak chciała mszę zamówiliśmy w kaplicy Św. Merlina. Była to mała, drewniana kapliczka z kolorowymi witrażami zamiast szyb. Biała trumna spoczywała na środku pomieszczenia, zaraz pod ołtarzem. Zebrało się wiele osób, które chciały pożegnać naszą słodką Pansy. Czułam się jak w letargu, jakby wytrącona z rzeczywistości. Wciąż nie docierało do mnie, że już jej nie ma, że straciłam część samej siebie. Bo ona była częścią mojego życia, była elementem układanki, który właśnie odpadł na zawsze i już nic nie będzie w stanie przywrócić ładu w tym miejscu. Pozostanie puste na zawsze. Będzie mi brakowało jej głosu, jej zapachu, jej obecności. Jej przyjaźni. Była najlepszą przyjaciółką jaką miałam, jedyną osobą przed którą mogłam otworzyć się w pełni, która dała mi oparcie jakiego nikt inny mi nie dał. Byłyśmy takie same, identyczne charaktery, podobne gusta, upodobania, zainteresowania. Potrafiłyśmy porozumieć się bez słów. Uzupełniałyśmy się. Miałyśmy nawet podobny smak, dlatego tak idealnie byłyśmy dobrane. Znałyśmy się na wylot. Przyjaźniłyśmy krótko, choć intensywnie. Bo czymże jest te kilka lat w porównaniu z wiecznością? Szybko złapałyśmy wspólny język, i jeszcze szybciej się zaprzyjaźniłyśmy. Nie zwracałyśmy uwagi, że stało to się w przeciągu kilku tygodni, Pansy zawsze powtarzała, że nie ważne ile się znamy, ale jak się znamy. Słowa, które na zawsze zostaną w mojej pamięci. Przed jej trumną stały trzy krzesełka, które zajmowaliśmy my: ja, Blaise i Draco. Byliśmy jej rodziną, jedynymi osobami, które kochała, i które kochały ją. Wiedziałam, że muszę spełnić jeszcze jedną jej prośbę. Wstałam więc i podeszłam do ołtarza po mikrofon.
   - To była nasza piosenka, kiedyś żartowałyśmy sobie, że nasza pogrzebowa. Kiedy widziałam Pansy po raz ostatni, poprosiła bym zaśpiewała to na jej pogrzebie. Nie jestem w stanie dobrze mówić, a co dopiero śpiewać, także proszę o wyrozumiałość... - ręką dałam znać, żeby puścili mi podkład muzyczny i zaczęłam śpiewać.  >PROSZĘ POSŁUCHAĆ DO TEKSTU<
   Mój głos roznosił się po całej kaplicy. Wraz ze mną zaśpiewał Blaise, bo jako jedyny znał tekst. Myślałam, że gula w gardle nie pozwoli mi śpiewać czysto, ale głos wydobywał się z samego środka mnie, czysto i płynnie. To była piosenka dla niej, nie mogłam jej zepsuć. Czułam na sobie wzrok wszystkich ludzi, ale ja skupiona byłam na wielkim zdjęciu Pansy, oprawionym w białą ramkę, i postawionym na trumnie. Uśmiechała się do mnie z niego, a ja czułam, że słyszy mój śpiew i jest szczęśliwa. Moja wspaniała Pansy. Obiecała, że będzie zawsze, wiedziałam, że słowa dotrzyma. Kulminacyjny moment nadszedł szybciej niż się spodziewałam. Podeszłam do zdjęcia, dotknęłam jej twarzy i wyśpiewałam:
   
    Take a look deeper inside yourself
    You'll find that life is something
    Wirth living
    We must find out a way
    To change today



   
   Nawet nie pamiętam kiedy pogrzeb się skończył. Pamiętam tylko, że chciałam skoczyć za jej trumną, ale powstrzymały mnie silne ramiona Draco. Wtuliłam się w jego ramię i zanosiłam się płaczem. To tutaj właśnie skończyła się jej droga. To tutaj właśnie musiałyśmy się pożegnać i rozstać na wiele, wiele lat. Nie umiałam jej pożegnać, nie umiałam pozwolić jej odejść. Z cmentarza zabrali mnie siłą. Malfoy wziął mnie na ręce, a Blaise prowadził mój samochód, bo ja leżałam na tylnym siedzeniu mojej Audi Q7, i płakałam. W domu chłopcy zrobili mi herbatę i usiedliśmy w salonie. Zaczęliśmy wspominać naszą przyjaciółkę, popijając przy tym wino. Przy czwartej butelce zgodnie stwierdziliśmy, że musimy pozwolić jej odejść, bo mimo wszystko Pansy zawsze będzie przy nas. Wyszliśmy więc na taras i wyczarowaliśmy białe lampiony w kształcie serca. Podpaliliśmy świeczki i puściliśmy je szepcząc:
   - Dla Pansy Parkinson, wspaniałej przyjaciółki.


   Od śmierci Pansy minęło już pięć lat. Pięć cholernie długich lat, w których z dnia na dzień czułam w sercu coraz większą pustkę. Pustkę po niej. Spełniłam każdą z jej próśb. Pogodziłam się z Malfoy'em, zaśpiewałam naszą piosenkę na jej pogrzebie, pochowałam ją tam gdzie chciała, wspólnie z Draco założyliśmy fundację wspierającą sieroty z Darfuru, a pieniądze z jej skrytki, wpłaciliśmy w całości na konto naszej fundacji. Jej odejście, oraz to jak bardzo zaangażowana była w pomoc innym pokazała mi, że w życiu są ważniejsze sprawy niż robienie kariery. I choć sprawa Kendry Goodman była szlachetna, bo zmierzałam do pomszczenia jej ofiar, to zeszła całkowicie na nieistotny dla mnie plan. Po pogrzebie Pansy zajęłam się sprawami fundacji, a sprawę Kendry oddałam swojemu konkurentowi. Dziś John Blish jest najbardziej szanowanym prawnikiem w Londynie, ja za to mam świadomość, że zrobiłam w życiu coś dobrego. Podczas swojej krótkiej kariery prawniczej udało mi się uzbierać całkiem pokaźną sumkę, której sporą część i ja wpłaciłam na rzecz dzieci z Darfuru. Draco chyba również zrozumiał, że to nie kariera jest najważniejsza, bo zrezygnował z posady Ministra Magii. Zajął się naszą fundacją i swoją firmą. On też był darczyńcą całkiem niemałej kwoty na konto fundacji. Dziś jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i rodzicami trzyletniej Pansy Malfoy, która jest bardzo podobna do mojej przyjaciółki. Ta mała istotka wniosła do naszego życia wiele radości i tak jak jej zmarła ciocia, emanuje dobrocią i chęcią pomagania innym. Blaise Zabini jest jej ojcem chrzestnym i kocha ją jak własne dziecko, choć widuje ją bardzo rzadko, ze względu na częste wyjazdy do Darfuru, by dokończyć dzieła Pansy. My działamy z Londynu, on z samego środka. Udało nam się wybudować szpital imienia naszej zmarłej przyjaciółki, teraz dążymy do rozbudowania sierocińca. Dzięki naszej fundacji udało nam się załatwić wielu tamtejszym sierotom nowe rodziny, a tym które wciąż tam są posiłki, wodę i niezbędne do życia środki. Nie zamierzamy zaprzestać pomocy, bo Pansy pokazała nam drogę, którą powinniśmy iść wszyscy, dlatego wciąż namawiamy naszych znajomych na pomoc i zaangażowanie w sprawy Darfuru. Jeden mały gest może uratować jakieś istnienie.


WAŻNY BANNER!!!!!!!!!!!  -> Bardzo proszę w to wejść. Ta miniaturka ma ukazać dwie bardzo ważne wartości, bo oprócz miłości liczy się jeszcze przyjaźń i pomoc innym. Dawno, dawno temu pewna osoba pokazała mi jak wygląda sytuacja w Darfurze. Jest tragiczna. Nie jestem w stanie pomóc finansowo, ale rozpowszechniając akcję, staram się pomóc tym, którzy działają aktywnie. Wystarczy też pomodlić się o poprawę sytuacji darfurskich sierot. A przyjaźń? To wartość, która jest bezcenna i bez której nie da się żyć. Życzę każdemu takiej przyjaciółki, jaką ja sama mam. Miniaturkę dedykuję Patrycji, mojej przyjaciółce ♥















piątek, 6 grudnia 2013

Miniaturka: A wtedy padał deszcz...

   Kiedyś myślałam, że życie ułoży mi się jak w filmie. Wyjdę z przyjaciółmi do klubu, poznam przystojnego faceta, zakocham się. A potem ślub, dom, dzieci i wspólne starzenie się. Dziś wiem, że to była tylko młodzieńcza fantazja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością. Bo choć marzyłam o wspaniałym życiu u boku wymarzonego mężczyzny, o starości spędzonej wspólnie na huśtawce w ogrodzie i gromadce dzieci i wnucząt... Teraz już wiem, że to się nigdy nie spełni. Pozostało mi już tylko jakoś egzystować... Ale od początku.
   Zaczęło się tak, jak myślałam. Pewnego dnia, opalałam się w swoim ogrodzie, kiedy poczułam, że ktoś nade mną stoi. Nie otwierałam oczu, ale zirytowana machnęłam ręką, mrucząc:
   - Odsuń się, z łaski swojej!
   - Ulala, Mionka coś nie w humorze - zaśmiała się Sophie. Była moją wieloletnią przyjaciółką, jako jedyna wiedziała, że jestem czarownicą. Sophie miała długie blond włosy i wielkie orzechowe oczy. Była słodka. Zawsze modnie ubrana, z dobrego domu, wyjątkowo miła. Czasami może trochę głupia, ale jej niewiedza sprawiała, że zdawała być się niewinna. Uwielbiałam w niej tę niewinność, przez nią chciałam ją chronić, jak młodszą siostrę. Soph była moją rówieśniczką, choć mentalnie chyba wciąż utkwiła gdzieś około piętnastki. A miałyśmy już po dwadzieścia lat.
   - Daj mi spokój, opalam się. Czego potrzebujesz? - westchnęła i opadła na leżak obok. Nie musiałam otwierać oczu żeby widzieć jak maluje usta błyszczykiem. To był jej nawyk, wyniesiony już chyba z kołyski. Nigdy nie rozstawała się z tym kosmetykiem, i zawsze miała ten sam; kolor, odcień i marka.
   - Właściwie to... Wpadliśmy na genialny pomysł, Miona! Jest końcówka wakacji, czas zaszaleć! Idźmy dziś do klubu! - przewróciłam oczami. Sophie doskonale wiedziała jak bardzo to nie w moim stylu. Ja i klub?! Wolne sobie.. Chociaż z drugiej strony, to mogła być idealna okazja by wreszcie coś w sobie zmienić, poznać kogoś. Nie mogłam jednak się oprzeć, aby podroczyć się nieco z Sophie.
   - Wpadliśmy? Czyli kto?
   - Nooo, ja, Elle, Tara, Ric, Simon i Ted - wymieniła wszystkich ze swojej paczki. Ja przyjaźniłam się tylko z Sophie, ale resztę całkiem lubiłam. Nie byli źli, może nieco zagubieni. To były dobre dzieciaki, choć ich styl bycia był dla mnie nieco zbyt ekstrawagancki. Priorytetem dla nich były imprezy i życie ponad stan. Sophie ich uwielbiała, a ja tolerowałam ich obecność, przede wszystkim ze względu na nią. Elle, a właściwie Eleanor, pochodziła z bardzo bogatej rodziny. Jej matka była modelką, ojciec producentem filmowym. Więcej ich w domu nie było niż byli, więc Elle mieszkała tylko z gosposią. Rodzicie dawali jej kupę forsy, chyba chcąc zrekompensować jej brak ich obecności. W jej willi w każdą sobotę odbywała się wielka impreza nad basenem, na która zjeżdżała się cała dzielnica. Eleanor miała piękne brązowe włosy sięgające pasa i wielkie brązowe oczy. Chyba ciągle korzystała z solarium, bo jej skóra zawsze miała lekko brązowy odcień, choć nie taki naturalny. Była wysoka i szczupła, a jej długie nogi wiecznie zdobiły szpilki. Wydaje mi się, że ona nie potrafiła chodzić w butach, które nie miały przynajmniej osiem centymetrów w obcasie. Jej chłopakiem był Simon. Chodzili ze sobą od pierwszej klasy szkoły średniej i wydawali się być parą idealną. Zakochani po uszy. Simon był równie bogaty, choć mniej to okazywał. Nie nosił ubrań prosto z żurnala, ale zawsze wyglądał schludnie i modnie. Był dobrze zbudowanym blondynem, taki typ szkolnego sportowca. Dziewczyny wzdychały na jego widok, ale on wpatrzony był w swoją Elle. Tara z kolei była szaloną nimfomanką. Nie jestem pewna czy miała bogatych rodziców, jak Elle i Simon, ale podejrzewam, że tak. Zawsze nosiła markowe dresy i nie rozstawała się ze swoim IPhonem. Rude włosy spinała w wysokiego kucyka, a na powiekach rysowała grube, kocie kreski. Wiecznie żuła gumę, swój wabik na mężczyzn, jak to tłumaczyła. Nikt nigdy nie widział jej smutnej, choć miałam wrażenie, że kryje w sobie jakąś mroczną tajemnicę, czy też sprawę rodzinną. O swojej rodzinie nie mówiła nigdy. Codziennie spotykała się z innym chłopakiem. Ted kochał się w niej skrycie, chociaż może nie tak do końca skrycie, skoro każde z nas o tym wiedziało. Był pociesznym chłopakiem, choć z nieco przerośniętym ego. Zawsze miał krótko ścięte włosy i tak jak Tara ubierał się tylko w markowe dresy. Codziennie chodził na siłownie, a później chwalił się każdemu swoimi bicepsami. Było to nieco żałosne, ale nikt nie mówił mu tego. Niektórzy zwyczajnie się go bali, a inni chcieli mieć w nim sojusznika, bo jego ojciec był lekarzem, i wystawił czasem receptę na "coś dobrego". Jedynie Ric różnił się od nich nieco. Miał bardzo jasne włosy i szare oczy. Lubiłam z nim rozmawiać. Mieszkał z babcią, bo jego rodzice wyjechali do Stanów robić karierę. Miał duże ambicje i pomimo rozrywkowego stylu życia, dążył do realizacji swoich celów. Głównym jego celem było zostać transplantologiem. Miał niebywałe poczucie humoru i często miałam wrażenie, że tylko on z całej paczki potrafi mnie zrozumieć.
   - Pójdę, ale ty i Elle musicie mnie wyszykować - zaśmiałam się. Sophie wzięła sobie moje słowa bardzo do siebie, bo wieczorem siedziałam w jej różowym pokoju i czekałam aż Elle skończy czesać moje włosy. Klęła niemiłosiernie, nie mogąc rozczesać moich loków. Moja przyjaciółka w tym czasie zniknęła w swojej garderobie szukając odpowiedniej dla mnie kreacji.
   - Słuchaj no, czy ty w ogóle wiesz co to jest odżywka do włosów? - warknęła w moją stronę Elle. Kończyła właśnie podpinać wysokiego, kunsztownego koka. Spojrzałam na nią z ukosa, ale zaraz zaczęła się krztusić bo psiknęła mi lakierem do włosów w twarz.
   - I po co ruszałaś tą głową? - westchnęła - Celowałam w koka... - tłumaczyła się z wrednym uśmieszkiem. Wiedziałam, że zrobiła to specjalnie, ale nic nie powiedziałam. Zeskoczyłam z krzesła by przejrzeć się w lustrze. Efekt był powalający, w lustrze to nie mogłam być ja.
   - Proponuję olejek arganowy..
   - Hym? - nie do końca ją zrozumiałam, a ona wywróciła oczami i opadła na wodne łóżko Sophie.
   - Do tych twoich kłaków. Smaruj arganem po każdym myciu i powinno być lepiej - uśmiechnęłam się pod nosem. Wiedziałam, że Elle tylko udaje taką oschłą, bo w rzeczywistości całkiem mnie lubiła. Z garderoby wynurzyła się Soph.
   - Znalazłam dla ciebie idealny strój - ucieszona klasnęła w dłonie i rzuciła w moją stronę swoim znaleziskiem. Ubranie bardzo mi się spodobało. Były to skórzane, obcisłe legginsy, czarna luźna koszula ze złotymi wstawkami przy kołnierzyku oraz zielone lity z ćwiekami. Ubrałam się i przejrzałam w lustrze. Dobrze, że ubrałam stanik w panterkę, bo koszula prześwitywała i bielizna pasowała mi idealnie. Sophie popchnęła mnie na krzesło i zaczęła malować. Elle w tym czasie szukała dla mnie odpowiednich dodatków.
   I właśnie w ten sposób znalazła się "Paradise", najlepszym klubie w całym Londynie. Chłopcy stwierdzili, że wreszcie wyglądam przyzwoicie, co w ich ustach brzmiało jak propozycja seksu. Ucieszyłam się. W klubie nie próżnowaliśmy. W zastraszającym tempie opróżnialiśmy butelka po butelce. Nie czułam się pijana, choć Ted zasnął na kanapie, Tara zniknęła w ubikacji z jakimś ciemnoskórym przystojniakiem, Elle i Simon całowali się zapominając o całym świecie, a Sophie i Ric poszli po kolejną butelkę i już nie wrócili. Poczułam się bardzo samotna. Poszłam do baru zamówić jakiegoś dobrego drinka. Zamówiłam sobie Sex on the beach, w sumie to takie banalne. Na barze leżał jakiś chłopak, pustym kieliszkiem po wódce kręcił bączki na blacie. Chwilę mu się przyglądałam, choć widziałam tylko tył jego głowy.
   - Tak wygląda kupa nieszczęścia... - wymamrotał nadal na mnie nie patrząc. Wiedziałam jednak, że skierował te słowa do mnie, bo w pobliżu nie było nikogo innego.
   - Czasami człowiek ma gorsze dni... - wyrzuciłam mało mądrze i usiadłam obok niego na barowym krześle. Odwrócił się w moją stronę, a ja upiłam łyk drinka. Spojrzał na mnie z ironicznym uśmiechem i wtedy poczułam się na prawdę pijana. Spadło to na mnie tak niespodziewanie, że aż mnie zemdliło.
   - Gorzej jeśli te dni trwają trochę dłużej... - dolał dobie wódki. Dopiero teraz zauważyłam, że w wiaderku z lodem, stała butelka wódki - Napijesz się ze mną? - zapytał. Zastanowiłam się chwilę, a potem stwierdziłam, że i tak jestem tu sama, że się nudzę, więc co mi szkodzi. Nawet nie wiem kiedy postawił przede mną kieliszek z alkoholem.
   - Wypijmy za zdziry, które zdradzają... - wybełkotał, a potem uniósł kieliszek w geście toastu. Nie zwlekałam, uczyniłam to samo.
   - Więc zostałeś zdradzony? - zapytałam mało delikatnie.
   - Zdzira stwierdziła, że brakuje jej niezobowiązujących przygód seksualnych, więc w moim własnym łóżku pieprzyła się z moim kuzynem. Żałosna suka - warknął.
   - Zawsze pijesz gdy masz problem? - nawet nie wiem czemu zadałam to pytanie. Spojrzał na mnie i chwilę się zastanowił.
   - Ja nie piję. Ja dezynfekuję rany duszy.. - mruknął. Może nie powinnam, ale zaśmiałam się. Przede mną wylądował kolejny kieliszek trunku. Kilka kolejek później postanowiłam opuścić ten lokal.
   - Słuchaj, Malfoy.. Nie wiem jak ty, ale ja to bym zmieniła lokal - zeskoczyłam ze stołka. Blondyn złapał mnie za nadgarstek.
   - Skąd wiesz kim jestem? - groźnie zmrużył oczy. Właściwie... może gdyby był trzeźwy, ta mina wyglądałaby groźnie, tymczasem była zabawna. Westchnęłam głośno.
   - Wiem, że mnie nie poznałeś. To ja, Hermiona Granger - jego oczy rozszerzyły się do wielkości galeona, a po chwili do moich uszu dobiegł jego głośny śmiech.
   - Na Merlina, Granger! Aleś ty się zmieniła, w życiu bym cię nie poznał! A może to dlatego, że jestem pijany? Mniejsza.. To co mówiłaś? Zmieniamy lokal, tak? - stoczył się ze swojego siedzenia i wziął mnie pod rękę. Zaskoczył mnie. Byłam pijana więc nie oponowałam, a może na prawdę mi to nie przeszkadzało? Wyszliśmy z klubu i ruszyliśmy przed siebie. Po wyjściu na dwór w moich uszach pozostał dziwny szmer. Zbyt długo przebywałam w głośnym miejscu.
   - Dokąd idziemy? - zapytałam.
   - Przed siebie..
   - Zróbmy coś szalonego! - krzyknęłam, a idąca po drugiej stronie ulicy staruszka dziwnie na mnie spojrzała. I jakby na zawołanie zaczął padać deszcz. Widziałam jak Draco nieco się skrzywił, ale ja kochałam deszcz. Przynajmniej jeszcze wtedy. Wyrwałam się z jego uścisku, zdjęłam lity i wybiegłam na środek pustej ulicy. Była czwarta nad ranem, na ulicy nie było żadnych samochodów, ani ludzi. Ciepłe krople wody spływały po moim ciele, mocząc ubranie i włosy. Dobrze, że Sophie umalowała mnie wodoodporną maskarą. Rozpuściłam włosy, a wsuwki wyrzuciłam za siebie.
   - Zawsze chciałam zatańczyć w deszczu - powiedziałam w stronę swojego towarzysza nocy. Spojrzał na mnie z dziwnym uśmiechem. Wyciągnęłam ręce do góry i zaczęłam kręcić się wokół własnej osi.
   - Niech cie szlag, Granger! - krzyknął Malfoy, a potem podbiegł do mnie i zaczęliśmy tańczyć na środku ulicy. Bez muzyki, w rytm deszczu, który padał coraz mocniej. Śmialiśmy się przy tym jak dzieci. Już dawno nie czułam się tak wolna i szczęśliwa. Złapałam Draco za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie. Musieliśmy wyglądać komicznie. Dwoje bosych ludzi, trzymających się za ręce, biegnących samym środkiem jezdni. Miałam to gdzieś, liczył się dobry ubaw. Zatrzymaliśmy się przed moim domem, ale bardzo szybko wylądowaliśmy w basenie, gdzie pływaliśmy w ubraniach, aż do świtu.
   Obudziłam się koło południa, a obok mnie w łóżku leżał Draco. Uśmiechnęłam się. Chłopak chyba wyczuł, że mu się przyglądam, bo otworzył oczy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
   - Dzień dobry - powiedział ziewając.
   - Byłby lepszy, gdyby nie bolała mnie głowa - mruknęłam.
   - Wczoraj chciałaś zrobić coś szalonego, więc nie narzekaj - zaśmiał się lekko.
   - Wciąż chcę.. - wypaliłam bez zastanowienia. Blondyn poruszył się i usiadł na przeciw mnie.
   - Wciąż chcesz? Hmm... W takim razie wyjdź za mnie! Jedźmy teraz do Vegas i weźmy ślub - zaśmiałam się, ale widząc jego minę spoważniałam.
   - Ty tak na poważnie?
   - Granger, nie rozwalaj mnie. Wczoraj chciałaś szaleć, pokazałaś mi swoją prawdziwą twarz, zaraziłaś szaleństwem. Dziś oboje chcemy zaszaleć, więc do cholery, zróbmy coś NA PRAWDĘ szalonego!
   Zgodziłam się. Chciałam zmienić coś w swoim życiu, to zmieniłam. Stan cywilny.. no i poznałam przyjaciela, takiego prawdziwego, ale o tym przekonałam się dopiero dużo później. Bo nasze małżeństwo na początku nas bawiło, później irytowało, a później zaczęliśmy się uczyć ze sobą żyć. Wieczorami siadaliśmy w ogrodzie naszego wspólnego domu i rozmawialiśmy. Dowiedziałam się wtedy, że uwielbia zielony kolor, że jego ulubionym daniem jest kaczka w białym winie, że podziwia mugolskie samochody, a jego ulubioną marką jest Audi. Opowiedział mi całą historię jego związku z Astorią, o jego przyjaźni z Pansy i Blaise'm. Ja opowiedziałam mu o wyjeździe Ginny do Niemiec, tego jak mi jej brakuje, o Harrym i Ronie, którzy zupełnie o mnie zapomnieli. Powiedziałam mu, że pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Nie śmiał się, gdy mówiłam mu o moich marzeniach, które zaczęły się spełniać. Nawet nie wiem, kiedy między nami zrodziło się uczucie. Byliśmy tak cholernie szczęśliwi, że do głowy by mi nie przyszło, że to nie będzie wiecznie trwać. Nigdy nie zapomnę jego miny, gdy powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wtedy też padał deszcz, a my wracaliśmy od Pansy. Był wieczór, nieco chłodny, ale deszcz wciąż był przyjemny. Draco okrył mnie swoją marynarką, żebym nie zmarzła. Chcieliśmy mieć dziecko.
   - Kochanie, chyba muszę kupić Sophie jakieś dobre wino - przytulił mnie.
   - A czemu tak? - zapytałam wtulając się w jego ramię.
   - No bo gdyby nie ona... Nie poszłabyś do tego klubu, nie spotkałabyś mnie, nie zostałabyś moją żoną, a teraz nie oczekiwalibyśmy dziecka - zaśmiał się. Wymienił praktycznie wszystkie punkty moich marzeń. Wiedział to. Ja również się zaśmiałam, bo miał rację.
   - Kocham cię, Draco - szepnęłam.
   - Ale ja ciebie mocniej - pocałował mnie, tak jak lubiłam najbardziej - zachłannie, z pasją, oddaniem i wielkim uczuciem. Uwielbiałam jego usta, miałam wrażenie, że są stworzone specjalnie dla mnie.
   Często spieraliśmy się o imię dla dziecka. Ja chciałam pospolite imię, na przykład Olive. Draco uparł się żeby nazwać naszą córkę po jego ciotecznej babce ze strony ojca. Nie potrafiłam wyobrazić sobie mojej malutkiej córeczki o imieniu Isla, brzmiało tak zimno. Mimo wszystko lubiłam nasze sprzeczki, nawet wtedy czułam jak bardzo Malfoy mnie kocha.
   I ta sielanka trwałaby pewnie do końca mojej listy marzeń. Mielibyśmy szansę doczekać gromadki dzieci i spokojnej, wspólnej starości, ale nigdy tak nie będzie. Byłam wtedy w ósmym miesiącu ciąży, wracaliśmy w nocy od Blaise'a. Nasz przyjaciel miał urodziny, i zabawiliśmy u niego do północy, ale potem poczułam się zmęczona i chciałam wrócić do domu. Czemu nie mogliśmy zostać u niego na noc? Chyba zawsze będę zadawać sobie to pytanie. Draco prowadził, jechał wolno, bo padał deszcz.
   - Dziś jeszcze ci tego nie mówiłem, ale bardzo cie kocham - powiedział łapiąc mnie za rękę. Uśmiechnęłam się, a potem zaczęłam piszczeć. Prosto nas nas jechał tir, Draco próbował manewrować, ale wpadliśmy w poślizg, bo droga była ślizga. Potem pamiętam tylko ciemność. Obudziłam się w szpitalu, podobno dwa tygodnie byłam nieprzytomna. Wyjęli ze mnie nasze dziecko i ułożyli w inkubatorze. Mała walczyła o życie, była w ciężkim stanie. A ja jestem chyba najgorszą matką na świecie, bo gdy otworzyłam oczy...
   - Co z moim mężem?! - wykrzyknęłam. Lekarz podszedł do mnie i zaczął mnie badać. Nie miałam siły protestować.
   - Pani Malfoy, pani córeczka jest w ciężkim stanie, ale żyje. Musieliśmy zrobić cesarskie cięcie, inaczej dziecko by nie przeżyło. Pani obrażenia są irracjonalnie małe, zwłaszcza jak na tak poważny wypadek. Myślę, że za kilka dni będę mógł panią wypisać..
   - Co z moim mężem? - powtórzyłam, czując narastającą w gardle gulę. Jego wzrok...
   Ze szpitala wypisali mnie tydzień później, ale nie poszłam do domu. Nie poszłam nawet do mojego dziecka. Siedziałam przy Draco, który był w stanie krytycznym. Leżał w śpiączce. Miał zmiażdżoną czaszkę, połamane wszystkie kończyny i żebra, wstrząs mózgu i pękniętą śledzionę. Mój najdroższy mąż, najlepszy przyjaciel, moja opoka... leżał taki bezbronny, podłączony do aparatur. W sali słychać było tylko pik pik pik, wydawane przez maszyny i mechaniczny oddech, ale tylko w ten sposób Draco wciąż żył.
   Zawsze marzyłam żeby iść do klubu, poznać przystojnego faceta, zakochać się. A potem ślub, dom, dziecko i wspólne starzenie się. Udało mi się zrealizować większą część tej listy: poszłam do klubu, poznałam Draco, zakochałam się. A potem wzięliśmy ślub, kupiliśmy dom i urodziłam dziecko. Dziecko, którego nawet nie widziałam na oczy, któremu nie nadałam imienia. Suka ze mnie, nie matka. Pierwszy raz odwiedziłam moją córkę dokładnie dwa tygodnie po wypisaniu mnie ze szpitala. Była śliczna. Miała jasne włoski jak jej tatuś, i ciemne oczy, jak ja. Nazwałam ją Isla. Isla Olive Malfoy. Zabrałam ją do domu, gdzie opiekowała się nią Sophie, bo ja siedziałam przy mężu. Od wypadku minęło już pięć miesięcy.
   Nigdy nie narzekałam na zmęczenie, może dlatego że mogłam zawsze liczyć na Sophie i Pansy, które opiekowały się Islą, gdy ja siedziałam przy Draco. Czasami miałam wrażenie, że Isla nie będzie uważała mnie za swoją mamę, bo mnie nie zna zbyt dobrze. Trudno. Najważniejszy był Draco.
   - Pani Malfoy... Rozumiem co pani czuje, ale proszę pomyśleć o mężu. To już trzy miesiące odkąd nastąpiła śmierć pnia mózgu. Tak na prawdę, pan Malfoy nie żyje. To tylko aparatura za niego oddycha. Proszę pomyśleć o odłączeniu pani męża - spojrzałam na lekarza ze łzami w oczach. Wiedziałam, że ma rację, że Draco już z nami nie ma. Przez te trzy miesiące słyszałam to kilka razy dziennie, i nie tylko od lekarza. Każdy starał mi się to przetłumaczyć, ale byłam głucha na ich słowa, bo on oddychał, do cholery!
   - Dobrze - szepnęłam - Proszę dać mi się z nim pożegnać... - doktor kiwnął głową i wyszedł. Usiadłam przy jego łóżku i wzięłam w ręce jego dłoń.
   - Kochanie... Draco... Tak bardzo cie kocham. Mamy piękną córeczkę, ale chyba nie zasługuję na nią. Nie potrafię jej nawet kochać, choć bardzo tego chcę. Ja właściwie nie żyję, tylko egzystuję, wiesz? Zostawiłeś mnie, Draco. Zostawiłeś nas. Twoja córka, Isla, tak jak chciałeś. Będzie dumna, że miała takiego ojca. Będziesz przy nas zawsze, prawda? Będziesz w każdej kropli deszczu, prawda? Bo to właśnie deszcz mi ciebie dał i deszcz mi ciebie odebrał, kochanie. Obiecuję ci, że zajmę się naszą córeczką, że będę ją kochać tak jak kocham ciebie, i jak ty kochałeś mnie. Tak bardzo boli mnie to, że już cie tu nie ma! Draco! Mieliśmy się razem zestarzeć, nie pamiętasz?! - zawyłam - Mieliśmy mieć pieprzoną huśtawkę w ogrodzie i koc w kratę na naszych kolanach! Mieliśmy wzajemnie liczyć swoje siwe włosy... Wmawiam sobie, że jestem wystarczająco silna, ale obawiam się, że nie jestem. Proszę, daj mi jakiś znak, że wciąż tu jesteś, żebym mogła pozwolić ci odejść i iść dalej. Żebym wiedziała, że zawsze będziesz przy mnie i miała siłę walczyć... - i w tym momencie wiatr zawiał nieco mocniej, kołysząc zasłonkę szpitalnej sali. Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że to mój mąż, że to mój Draco dał mi znak. Nachyliłam się nad nim i pocałowałam jego zimne wargi. Te stworzone specjalnie dla mnie. Ostatni raz.
   Trzymałam go za rękę, gdy lekarze odłączali aparatury. Pozwoliłam miłości mojego życia odejść. Kilka dni później wyprawiliśmy jego pogrzeb. Sophie trzymała Islę na rękach, mała była bardzo spokojna. Byłam silna, popłakałam się dopiero gdy chowali trumnę. Gdyby Blaise i Pansy mnie nie przytrzymali skoczyłabym za trumną. Po skończonej ceremonii wszyscy się rozeszli. Sophie zabrała małą do siebie. Niewiarygodne jak moja przyjaciółka się zmieniła. Z balującej, wiecznej nastolatki, zmieniała się w odpowiedzialną opiekunkę. Nigdy nie wyrażę jej mojej wdzięczności. Przy białym nagrobku zostałam tylko ja, Blaise i Pansy. Rzuciłam czerwoną różę na jego pomnik, i płakałam. Płakałam w rękaw mojego przyjaciela, a wtedy padał deszcz...
 

niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział 5


Kochani! Wiem, że nawaliłam. Wiem, że już dawno miał być ten rozdział, ale nie dałam rady :c Nie będę się tłumaczyć, bo to bez sensu. Po prostu wstawiam ten rozdział i liczę, że wciąż tu jesteście i mi wybaczycie tę przerwę. Dziękuję, za to, że czytacie, a przede wszystkim komentujecie. To daje mi siłę by pisać, bo powoli tracę wiarę w swoje możliwości..
W razie pytań, znajdziecie mnie na asku: http://ask.fm/HaleyElena

Wasza Hal ♥




 Kolejny miesiąc minął zadziwiająco szybko. Nie obyło się, rzecz jasna bez swego rodzaju, wygłupów z ich strony. Jednak w gruncie rzeczy uczniowie i nauczyciele przywykli już do nietypowej przyjaźni dwójki Gryfonów i czwórki Ślizgonów, to też ich zachowanie i żarty nie budziły już aż takiej kontrowersji.
 Tego dnia Hermiona była bardziej pobudzona niż zwykle, a wszystko za sprawą Dumbledore'a, który ogłosił, że raz w miesiącu przez tydzień czasu odbywać się będzie Mugolski Tydzień. Miało to polegać na tym, że co trzecią niedzielę, grupki, w skład których wchodziła przynajmniej jedna osoba z mugolskiej rodziny, miała zamieszkać w wynajętych mieszkaniach i żyć zupełnie bez magii w mugolskiej części Londynu. Był sobotni wieczór i dziewczyny pakowały się właśnie na swój pierwszy wyjazd. Entuzjazmu Hermiony nie ostudziła nawet informacja, że mieszkanie będzie dzielić z Malfoy'em.
 - Nie mogę się doczekać jutra! Harry obiecał mi, że pokażecie nam tefelizor i patefon komórkowy! - podekscytowana Leni usiadła na parapecie i zaczęła pleść warkocza.
 - Jak coś to telewizor i telefon komórkowy, Leni - poprawiła ją Granger, pokazując język. Elena wywróciła oczami. Pansy w tym czasie zastanawiała się czy spakować zieloną sukienkę i kremowe buty, czy może czerwoną spódnicę i czarne szpilki. Nie umiała wybrać. Spakowała oba zestawy.

 Harry Potter poprawił swoje okulary i spojrzał z politowaniem na Blaise'a i Draco, którzy położyli na swoich łóżkach ogromne kufry. On sam spakował się w mały kuferek. Zabrał tylko najpotrzebniejsze rzeczy i kosmetyki, oraz zestaw ubrań na każdy dzień. Był w stanie zrozumieć, że dziewczyny pakują niezliczoną ilość ciuchów, ale mężczyźni?!
 - Przypominam, że wyjeżdżamy tylko na tydzień. Bawicie się w baby czy na prawdę macie tak wielki kompleks niższości, że musicie maskować to tymi wszystkimi łaszkami? - zapytał z ironicznym uśmiechem.
 - Potter, ten uśmiech do ciebie nie pasuje, wyglądasz jak pies proszący o udko z kurczaka - zaśmiał się Zabini.
 - Albo Weasley, on też uwielbia kurczaka - wtrącił Draco. Cała trójka zaśmiała się z żartu.
 - A wracając do tematu - mówiąc to, Draco podszedł do barku - to nasze kufry muszą pomieścić cały zapas alkoholu, jaki mamy zamiar tam zabrać, Potti.
 Harry wyglądał jakby próbował przetrawić tę informację, ale z marnym skutkiem. Usiadł więc na łóżku i z zainteresowaniem przyglądał się poczynaniom kolegów. Próbował wymyślić co pokażą im w pierwszej kolejności, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Hermiona zdawała się o tym zupełnie nie myśleć. Potter cieszył się, że jego przyjaciółka tak się zmieniła, na lepsze. Kochał ją jak siostrę i pragnął by była szczęśliwa, a teraz wreszcie widział jak odżyła.
 - Halo, ziemia do Pottera! - Zabini machał mu ręką przed oczami. Harry potrząsnął głową.
 - No misiaczku, o czym tak myślałeś, hę? - pogłaskał go po włosach, a oburzony Wybraniec odepchnął jego dłoń. Draco i Blaise zaśmiali się.
 - Czego? - burknął nieco zażenowany.
 - Po prostu chcieliśmy wiedzieć czy wolisz Ognistą czy czystą wódkę? - Draco ostentacyjnie pomachał mu przed twarzą butelką Ognistej Whisky i czystej wódki Chase. Harry zamrugał gwałtownie, a Malfoy westchnął. Nie uzyskał odpowiedzi od czarnowłosego. Spakował obie butelki.

  Hermiona zagryzała wargi, by nie krzyczeć ze szczęścia. Wszystko w niej niemalże krzyczało, miała ochotę skakać. I sama nie wiedziała, czy to za sprawą tygodnia wolnego od szkoły, czy też tego, że miała okazję pokazać przyjaciołom swoje życie codzienne. A może dlatego, że to była swego rodzaju imitacja wolności jaką daje dorosłość? Otworzyła drzwi mieszkania z numerem 14, i prawie wbiegła do środka. Pansy i Elena mieszkały pod numerami 15 i 16, a z nimi Harry i Blaise. Mieszkanie było przestronne. Kuchnia połączona aneksem kuchennym z salonem i jadalnią, sypialnia, garderoba i łazienka. Idealne mieszkanie. I właśnie kiedy miała zatańczyć ze szczęścia, usłyszała czyjś głos:
 - Co będziemy robić, Granger? - spochmurniała. Przez swoją euforię zupełnie zapomniała o jego istnieniu, a teraz tak brutalnie wdarł się do jej głowy i sprowadził na ziemię. Przywołała sztuczny uśmiech i wzruszyła ramionami. Nie chciało jej się odpowiadać. Uratowała ją Pansy, która niczym małe dziecko wbiegła do ich mieszkania:
 - Harry mówi, że powinniśmy zrobić zakupy. Pojedziemy makrem! - podekscytowała się.
 - Metrem - automatycznie poprawili ją z Malfoyem. Hermiona spojrzała na niego zdumiona, a on udawał, że nie widzi jej wzroku. Pansy natomiast machnęła ręką i wyszła. Po chwili między drzwiami, a framugą pojawiła się jej głowa:
 - Za pięć minut na dole.

 Przejażdżka metrem była dla nich wielką atrakcją. Elena, Pansy i Blaise siedzieli z minami dziecka, które doczekało gwiazdki miesiąc wcześniej, i tylko Draco siedział równie wyluzowany i nieco zażenowany jak Hermiona i Harry. Nie zastanowiło to nikogo, dlaczego Malfoy wydaje się znać ten środek lokomocji. Nie mieli na to czasu. Musieli pilnować swoich przyjaciół, którzy z zafascynowaniem wsłuchiwali się w głos oznajmiający, gdzie w następnej kolejności zatrzyma się pociąg. Nie mogli im się dziwić, że gadający pojazd był dla nich czymś nieznanym.
 Przed samym marketem Hermiona dorwała wózek, i zawołała dziewczyny. Nim ktokolwiek się zorientował, już ich nie było widać.
 - Hermiona, nie rozumiem.. Ten wózek służy do przewożenia ludzi? A co jeśli osób jest więcej? - Leni wygięła usteczka w dzióbek. Zawsze tak robiła kiedy coś ją intrygowało, lub nie rozumiała czegoś.
 - Tak, tak.. - odparła z szatańskim uśmiechem Granger, pakując swój tyłek do środka. Znajdowały się w alejce z chemią.
 - Pans, bądź tak dobra i podaj mi papier toaletowy - uśmiechnęła się słodko. Zarówno Pansy jak i Elena zrobiły zdziwione miny. Hermiona westchnęła i wygramoliła się z wózka. Zdjęła z półki dużą paczkę papieru toaletowego, włożyła ją do wózka i sama znów usadowiła się w środku. Usiadła na papierze. Było jej miękko.
 - Yyy.. i co teraz? - zapytała niepewnie Elena. Wzięła do ręki odświeżacz powietrza i nacisnęła lekko. Prysnęło jej w twarz. Hermiona i Pansy zaśmiewały się z niej, do póki nie dojrzały dziwnych spojrzeń stojącej nieopodal rodziny. Szybko oddaliły się z tamtego miejsca. Elena pchała wózek z kuzynką, a brunetka posłusznie truchtała przy nich.
 - Na Salazara.. Moje oczy! - Leni tarła powieki.
 - Musimy jechać szybciej! - mruknęła Hermiona.
 - Och.. co?! - blondynka kolejny raz zrobiła dzióbek. Rozczuliła tym swoją kuzynkę. I właśnie w tym momencie Hermionie przyszło na myśl, że ma idealną okazję na rozmowę z mamą. Ale to jutro, pomyślała z szatańskim uśmieszkiem.
 - Zacznij biec El, no już! - nie trzeba było dwa razy powtarzać, i choć oczy piekły ją niemiłosiernie, i łzawiły mocno, to rozpędziła się i biegła przed siebie. Co jakiś czas opierała ciężar ciała na poręczy wózka, tak by i ona przez chwilę mogła być niesiona przez pęd powietrza. Zaśmiewały się radośnie, ignorując nawoływanie ochroniarza. A potem stało się coś, czego się nie spodziewały. Wjechały w piramidę puszek z ananasem i rozbiły się na niej. Wózek z dziewczyną przewrócił się, a ona sama wypadła z niego i wylądowała na czymś miękkim. Ten sam los podzieliła Elena. Puszki rozsypały się po całym sklepie, kilka z nich spadło im na plecy.
 - Oooch! - jęknęła jedna z puszek spod Hermiony. Dziewczyna przez chwilę zwątpiła w swój stan psychiczny, i zastanawiała się czy to może być objaw wstrząsu mózgu, lecz zaraz dotarło do niej, że to nie puszka, lecz Malfoy wydał z siebie ten żałosny jęk. Podniosła się na łokciach i spojrzała w dół.
 - O, Malfoy! A co ty tu robisz? - zapytała nieco bezmyślnie.
 - A tak sobie odpoczywam, wiesz? - zironizował. Hermiona oprzytomniała, kiedy usłyszała donośny śmiech Pansy i nieco stłumiony przez zagryzione wargi, śmiech Harry'ego. Zeszła z blondyna i usiadła na podłodze, patrząc jak Elena i Blaise próbują się podnieść.
 - Co to ma do cholery jasnej znaczyć!? - podbiegł do nich czerwony na twarzy ochroniarz. Parkinson i Potter ulotnili się w sekundzie.
 - Pan to tak do nas? - Granger spojrzała na niego mało inteligentnie. Mężczyzna zazgrzytał zębami.
 - Ja przepraszam za nią, ona ma wstrząs mózgu - Draco wyszczerzył zęby.
 - Ale co to.. to..to! No co wyście narobili?! - ochroniarz potarł czoło i spojrzał na nich błagalnie.
 - Aaa, to! To nic - Elena klasnęła w dłonie, a Blaise podniósł wózek - robimy zakupy - dodała po chwili. Mężczyzna otwierał i zamykał buzię, próbując coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie słowa. Oprzytomniał dopiero, kiedy zobaczył, że cała czwórka odchodzi z miejsca wypadku.
 - A kto to posprząta? - krzyknął za nimi. Hermiona wróciła się.
 - Pomogę panu - uśmiechnęła się przymilnie, i kiedy ochroniarz miał już jej podziękować, schyliła się i podniosła dwie puszki z ziemi, a potem odeszła z nimi, pakując je do wózka.
 - Lubię ananaski - wzruszyła ramionami.

 Ubrana w szary sportowy kostium siedziała przed telewizorem i oglądała kolejny już dziś odcinek American Horror Story. W międzyczasie zajadała się ananasem. Włosy spięła w wysokiego kucyka, a grzywkę do góry. Uwielbiała takie wieczory, ciche, samotne, przed telewizorem.
 - Nudzi mi się - Draco jęknął, siadając obok niej. Wzruszyła ramionami.
 - To się zajmij sobą.
 - Jak? - zapytał, a ona spojrzała na niego z błyskiem w oku.
 - Jesteś bezpruderyjna, wiesz?
 - Głodnemu zawsze chleb na myśli - odcięła się.
 - I głodny głodnemu zawsze wypomni - Malfoy złapał stojącą na ławie puszkę po ananasach i wypił z niej sok. Hermiona przyglądała mu się przez chwilę, mrużąc oczy.
 - O-keeej - zaakcentowała śpiewnie - możemy wyjść na spacer.
 - Ale tak w nocy? - udawał przerażenie. Nie kupiła tego.
 - Weź swój magiczny patyczek, i idziemy się przejść - zdecydowała. Wstała z kanapy i spojrzała na ekran. Constance właśnie opłakiwała swoją córkę Adelaide, która zginęła pod kołami samochodu. Wyłączyła telewizor.
 - Nie żeby coś, Granger... Ale ty na prawdę jesteś zboczona - przewróciła oczami.
  Noc była ciepła jak na październik w Londynie. Na niebie było mnóstwo gwiazd. Hermiona zaprowadziła Draco nad Tamizę, w miejsce, które zdawało się być zaczarowane. Była to mała polanka, zewsząd otoczona drzewami i krzewami, które teraz przybrały barwy żółci i pomarańczu. Na środku znajdował się duży głaz, na którym usiedli. Hermiona zrzuciła ze stóp swoje białe tenisówki i zanurzyła stopy w wodzie.
 - Tu przychodziłam, kiedy chciałam pobyć sama - powiedziała nie patrząc na niego. Skupiła się na swoim czekoladowym lodzie, którego kupili po drodze tutaj. Draco z kolei przyjrzał jej się uważnie. Była piękna. Chciał jej to powiedzieć, ale stchórzył. Zamiast tego położył się na plecach i wpatrywał w niebo.

poniedziałek, 9 września 2013

Przemówienie nr 2

Moi kochani! ♥

Zawiodłam was, zawiodłam siebie.. Przepraszam was najmocniej, ale muszę to zrobić. Zawieszam bloga, ale nie opuszczam was! Pozostanę w sferze blogowej, a do pisania wrócę za góra miesiąc, nie później! Mam małe zawirowania w prywatnym życiu, muszę uporządkować swoje sprawy by z czystą kartką zasiąść do pisania. Myślałam, że wczasy z przyjaciółmi rozjaśnią mi umysł i dam radę przeciwstawić się trudnościom nakładanym przez życie, ale jednak nie jest tak prosto. Nie chciałam tego, ale mam świadomość, że brak rozdziałów trochę was oddala od mojego bloga. Wrócę! Obiecuję! Mam nadzieję, że ktoś jeszcze będzie na mnie czekał :(

Jednocześnie mała prośba do was - na "Złączeni Przeszłością" rozdział pojawi się szybciej niż na tym blogu, będzie to ostatni rozdział przed epilogiem. Mam zamiar kontynuować działalność Historii Miłości i rozpocząć kolejne opowiadanie. I tutaj sprawa do was, jeśli możecie zagłosujcie, które opowiadanie chcecie jako pierwsze. Odpowiedzi proszę zostawiać w komentarzu pod tą notką:

ZGUBIONE SZCZĘŚCIE-  Losy bohaterów pięć lat po zakończeniu II Bitwy o Hogwart. Hermiona jest narzeczoną Harry'ego Pottera, uzdrowicielem w Mungu i wiedzie nudne, monotonne życie u boku faceta, który jest pracoholikiem. Jej przyjaciółka Ginny Weasley postanowiła wyruszyć na podbój świata i zaraz po wojnie wyleciała do USA gdzie wiedzie bujne, towarzyskie życie. Ronald pracuje w Ministerstwie, bierze udział w wyścigu szczurów dążąc do sukcesów. Każde z nich żyje... jakby z przymusu. Tymczasem może wydarzyć się coś, co odmieni życie każdego z nich.

TERAPIA NA ŻYCIE - Hermiona Granger jest uznanym przez świat czarodziejów, słynnym psychiatrą. Samotna, dwudziestopięcioletnia kobieta mierząca się z codziennymi problemami swoimi i... swoich pacjentów. W każdym rozdziale poznajemy sekrety i problemy bohaterów. Jej pacjentami będą między innymi Harry Potter, Ronald Weasley, Pansy Parkinson, Luna Lovegood, Gregory Goyle, Terrence Higgs oraz Narcyza Malfoy. Czy Granger poradzi sobie z otaczającymi ją problemami? Czy okaże się tą, która przeprowadzi dla nich TERAPIĘ NA ŻYCIE?

Liczę na wasze głosy i dziękuję, że wciąż jesteście ♥
Wasza Hal.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Miniaturka: Tatuś mimo woli

 Był słoneczny, sierpniowy dzień. Brązowowłosa kobieta spacerowała sobie w mugolskiej części Londynu. W prawej dłoni dzierżyła plastikowy kubeczek z borówkami. Podjadając owoce, co i raz głaskała się po olbrzymich rozmiarów brzuszku. Była zrelaksowana, a na jej twarzy widniał uśmiech. Kobieta umówiona była na spotkanie ze swoją przyjaciółką, w kawiarence, którą tamta prowadziła. Hermiona zdecydowała się na spacer, ze względu na piękną pogodę, jaką nieczęsto można zastać w Londynie. Słońce muskało jej bladą cerę, a ciepły wietrzyk owiewał rumianą twarz. Tylko na ulicach można było dostrzec mnóstwo kałuży, które psuły estetykę letniego krajobrazu. Owe kałuże były pozostałością po tygodniowej nawałnicy jaka kilka dni temu nawiedziła Anglię.
 Mimo sporego brzuszka, Hermiona zwinnie ominęła mokre plamy, kiedy przechodziła przez ulicę. Idąc wzdłuż deptaka, przyglądała się witrynom sklepów. Nagle do jej nozdrzy doszedł pyszny zapach. Słodki, ciepły, delikatny i... jagodowy! Rozejrzała się, próbując zlokalizować źródło owego zapachu. Kilka metrów dalej znajdowała się mała cukiernia, z której to wydobywały się zapachy świeżo upieczonych jagodzianek. Brązowowłosa zerknęła na zegarek, do spotkania miała jeszcze co najmniej pół godziny, także bez obaw mogła zajść do krainy słodkiej rozkoszy.
 Wnętrze cukierni było ciasne. Ściany miały beżowy kolor, a podłoga wykonana była z hebanowego drewna. Kobieta stanęła po środku i z lubością przyglądała się wszystkim smakołykom. Usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, i męski głos witający się z ekspedientką. Hermiona zbliżyła się do lasy i z uśmiechem na ustach odezwała się do kobiety zza lady:
 - Poproszę jagodziankę.
 - Dla mnie będzie jagodzianka! - w tym samym momencie odezwał się mężczyzna stojący za nią. Hermiona nieco się zirytowała, w końcu ona była pierwsza, a on próbuje wepchnąć się w kolejkę! Zerknęła na ekspedientkę, która uśmiechnęła się przepraszająco.
 - Bardzo mi przykro, została ostatnia jagodzianka.
 - Nie szkodzi, proszę mi ją zapakować - mężczyzna rzucił na ladę 50 funtów i spojrzał na sprzedawczynię wyczekująco. Hermiona przestąpiła z nogi na nogę. Nie odwracając się, odważyła się powiedzieć:
 - Bardzo mi przykro, ale ta jagodzianka należy się mi!
 - A na jakiej podstawie sądzi pani, że to właśnie jej się należy ta jagodzianka? - zapytał. Hermiona zacisnęła mocno wargi i powieki, w myślach licząc do dziesięciu. Zawsze była nerwowa, ale ciążowe hormony sprawiły, że stała się niemal choleryczką.
 - Byłam tu pierwsza! - niemalże krzyknęła. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, co rozjuszyło ją mocniej. Odwróciła się zamaszyście, stając z mężczyzną twarzą w twarz i krzyknęła zdenerwowana:
 - Poza tym jestem w ciąży, na cholernego Merlina! - mrużąc powieki, spojrzała w twarz jej rywala. Zatkało ją.
 - Granger?! - wykrzyknął zdumiony blondyn.
 - Malfoy?! - równie zdziwiona Hermiona, wytrzeszczyła oczy. Draco przyjrzał się jej uważnie i z niemałą nostalgią stwierdził, że wypiękniała. Jego spojrzenie zjechało nieco niżej i ujrzał sporych wielkości brzuszek szatynki. Uśmiechnął się drwiąco.
 - Mały Weasley lubi dużo zjeść już w brzuchu, co Granger? Niech będzie, bierz tę jagodziankę! Nie chcę być posądzony o głodzenie małych rudzielców - zaśmiał się perfidnie. Hermionę aż ścisnęło w gardle. Przez zaciśnięte zęby wycedziła:
 - To.Nie.Jest.Dziecko.Weasley'a! A jagodziankę możesz sobie wziąć i wsadzić w buty! - Blondyn nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony uzyskaną informacją. Granger w ciąży? Już samo to nie mieściło mu się w głowie, no bo żeby ta przemądrzała, wredna dziewucha miała zostać przez kogoś zapłodniona? Merlinie! Draco mimowolnie się wzdrygnął. No, a tu jeszcze dowiaduje się, że ojcem dziecka nie jest Weasley. To było za dużo jak na niego.
 - Nie, nie Granger. Nalegam, abyś wzięła tę jagodziankę. Dziecka głodzić nie można... A Tobie te kilka kalorii więcej i tak nie zrobi już różnicy - uśmiechnął się ironicznie i oparł o ladę. Hermiona zagotowała się w środku. Czy ten nadęty pajac właśnie zasugerował, że jest gruba?! Owszem, przytyła nieco, ale przecież jest w ciąży. I właściwie, miała tylko zgrabny, okrągły brzuszek, reszta ciała nie nabrała okrągłości. Dlaczego więc uważał ją za grubaskę.
 - Jesteś bezczelny! Nie chcę tej głupiej jagodzianki!! - zapowietrzyła się kobieta. Ekspedientka przyglądała im się z rozbawieniem, zmieszanym z lekką obawą o ciężarną, bowiem jako matka trójki dzieci, zdawała sobie sprawę, że stres nie sprzyja kobietom w ciąży. A jej klientka była ewidentnie zdenerwowana.
 - Granger, chcesz. Dobrze wiem, że masz na nią ochotę, ślinka cieknie ci po brodzie - zaśmiał się ze swojej wypowiedzi, a Hermiona westchnęła głośno i złapała się za brzuch.
 - Co mówisz kochanie? Ach, tak... Moje dziecko stwierdziło, że nie chce tej jagodzianki, woli abyś nakarmił nią swój arystokratyczny, bezczelny tyłek! - warknęła. Malfoy zaśmiał się z jej wypowiedzi, czym wyprowadził ją z równowagi do tego stopnia, że zamachnęła się próbując uderzyć blondyna. Jednak jej ręka zawisła w powietrzu, przy samej twarzy Malfoy'a. Z jej ust wydobył się jęk, a ręka machinalnie powędrowała do brzucha.
 - O Boże! - wykrzyknęła. Malfoy i ekspedientka spojrzeli na nią przestraszeni. Kobieta wybiegła zza lady i złapała Hermionę za rękę, mrucząc:
 - Spokojnie, kochanie... Spokojnie!
 - Odeszły mi wody! Malfoy, ty kretynie, to twoja wina! - wrzasnęła w stronę mężczyzny. Draco wytrzeszczył oczy, nie wiedząc co jest grane. Czuł się jak w filmie akcji. Albo gorzej, jak w mugolskiej Ukrytej Kamerze.
 - Coo?! - spojrzał na nią i zamrugał szybko.
 - Ja rodzę, idioto! Uhhh - Hermiona przygryzła wargę, czując jak ból spowodowany skurczem rozchodzi się po jej ciele.
 - Rodzisz? Jak to rodzisz?! - spanikował mężczyzna. Sprzedawczyni spojrzała na niego z politowaniem, i posadziła Hermionę na drewnianym krzesełku stojącym pod oknem.
 - Kobiety mają to do siebie, drogi panie, że czasami zdarza im się rodzić. Zadzwonię po pogotowie - zaoferowała kobieta.
 - Nie! - jednocześnie krzyknęli Malfoy i Hermiona. Szatynka spojrzała szybko na blondyna, a potem z bladym uśmiechem na sprzedawczynię.
 - Ja... Ja mam rodzić w prywatnej klinice. Mam wykupione miejsce. Zadzwonię po taksówkę i...
 - Granger, nie wygłupiaj się! Chcesz urodzić w ciasnej, śmierdzącej taksówce, stojąc w korku? Ja cię zawiozę. - Hermiona nie miała wyboru, musiała się zgodzić. Inaczej faktycznie mogłaby nie dojechać na czas. Tym bardziej, że nie chciała rodzić w mugolskim szpitalu.
 - Dobrze, niech będzie. Przepraszamy panią za tę sytuację... i może da mi pani mopa? Sprzątnęłabym moje wody płodowe... - uśmiechnęła się przepraszająco, ale zaraz krzyknęła kiedy dopadł ją kolejny skurcz. Malfoy zaśmiał się pod nosem.
 - No jasne, Granger. To nic, że rodzisz, posprzątaj jeszcze - zironizował.
 - Nie wyganiam, ale niech państwo już jadą. Dziecko pcha się na świat. I proszę się nie martwić, posprzątam. My matki musimy być solidarne.
 Malfoy pomógł wstać Hermionie i kazał jej wesprzeć się jego ramienia. Tak zawędrowali do jego samochodu. Hermiona osunęła się po fotelu i zaczęła ciężko dyszeć. Torebka opadła jej pod nogi. Malfoy jechał z prędkością niedozwoloną nawet na trasie szybkiego ruchu. Chciał dowieźć Hermionę jak najszybciej do Munga. Próbował się nie krzywić słysząc jej stękanie. Jednak jego wyobraźnia podsuwała mu paskudne obrazy; jego cudowne auto ubrudzone jej... szlamem. "Czy jak to się nazywa" , pomyślał. Bał się, że dziecko urodzi się w jego samochodzie, a wtedy krew, szlam, czy co to tam jest i... i... sam nie wiedział co jeszcze... brr! Biedny samochód.
 Zatrzymał się pod szpitalem i odezwał się do kobiety.
 - Jesteśmy na miejscu. Trzymaj się, Granger. Już tylko chwila - szatynka spojrzała na niego z wdzięcznością, kiedy pomógł jej wysiąść z samochodu, i kiedy poprowadził ją do środka. Była spocona i zdenerwowana, dlatego przyjemny chłód panujący w szpitalu, nieco ją uspokoił.
 - Przywiozłem rodzącą kobietę! Proszę nam pomóc! - krzyknął Malfoy, a siwowłosa pielęgniarka spojrzała na nich znad kontuaru i wróciła do wertowania papierów. Hermiona zgięła się nagle w pół. Zerknęła na swoje stopy i zbladła, ujrzawszy krew w okół jej nóg.
 - Merlinie! Malfoy, coś jest nie tak - wyszeptała. Blondyn odruchowo podążył za jej wzrokiem i ujrzał powiększającą się plamę krwi na posadzce. Posadził Granger na najbliższym krzesełku i podbiegł do pielęgniarki.
 - Do jasnej cholery! Ona krwawi! Mogłabyś się z łaski swojej ruszyć?! Potrzebujemy pomocy! - pielęgniarka fuknęła na niego i z wielką łaską wstała od swojej pracy. Podeszła do interkomu i zawołała:
 - Kod D43, Izba Przyjęć. Rozhisteryzowany tatulek przywiózł rodzącą żonę - spojrzała na niego z wyrzutem i wróciła do biurka. Malfoy nie miał siły jej poprawiać, tłumaczyć, że nie jest ani ojcem dziecka, ani mężem Granger. Podbiegł do szatynki i złapał ją za rękę.
 - Zaraz się ktoś się tu zjawi. Spokojnie, Granger. Będzie dobrze, zobaczysz! - Kobieta była blada. Anemicznym ruchem dotknęła brzucha.
 - Serpens, synku... Zaraz będzie po wszystkim, wytrzymaj!
 Z windy wysiadł młody mężczyzna ubrany w niebieski kitel. Szybkim krokiem podszedł do rodzącej i widząc w jakim jest stanie, zawołał pielęgniarkę, która pomogła mu eskortować Granger na salę operacyjną.
 - Pan może zaczekać przed salą operacyjną - lekarz rzucił przez ramię i zniknął w korytarzu razem z Granger i pielęgniarką. Draco zmarszczył brwi. Czekać? Na co? Spełnił już dobry uczynek i przywiózł tu kobietę. Wrócił do samochodu, cały czas mając przed oczami bladą twarz szatynki. Usiadł w fotelu i oparł głowę o zagłówek. Westchnął. "I pomyśleć, że to wszystko przez głupią jagodziankę". Zaśmiał się ze swoich myśli. Włożył kluczyk do stacyjki, i już miał ruszać, kiedy ujrzał coś beżowego pod fotelem pasażera. Schylił się i sięgnął ręką po tę rzecz. Zdziwił się, gdy wyciągnął niewielką torebkę, która musiała należeć do kobiety.
 - A niech cię szlag, Granger... - warknął, wyłączając samochód i szybkim krokiem ruszył do Munga. Udał się do poczekalni, o której wspomniał lekarz. Czuł się jak kretyn, czekając tu razem z innym facetem. W dodatku wciąż trzymał jej torebkę. "A niech cię szlag, Granger" , powtórzył w myślach. Opadł na plastikowe krzesełko i rzucił torebkę na podłogę. Próbował zając czymś swoje myśli, ale wciąż miał przed oczami jej bladą twarz. Nie umiał się nawet na nią teraz złościć. Facet, który mu towarzyszył nerwowo krążył po korytarzu. Malfoy spojrzał na niego z politowaniem.
 - To moje pierwsze... Dlatego się tak denerwuję. A pan? Też pierwszy raz? - zapytał przysiadając na chwilę. Draco nie spojrzał nawet na towarzysza, burknął tylko:
 - Taa..  - Czarnowłosy spojrzał na Malfoy'a z podziwem i znowu wrócił do krążenia po korytarzu.
 Godzinę później, z sali operacyjnej wyszła młoda pielęgniarka. Stanęła w drzwiach i zapytała:
 - Który z panów, to pan Williams? - czarnowłosy zerwał się z miejsca i podbiegł do kobiety. Pielęgniarka uśmiechnęła się do niego.
 - Gratuluję. Ma pan śliczną córeczkę. Może pan wejść do żony - nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, mężczyzna pognał do swojej kobiety.
 - Przepraszam, a co z...
 - Nie teraz! - krzyknęła i zniknęła za drzwiami. Malfoy opadł na krzesło i oparł głowę o ścianę. Wyciągnął przed siebie dłonie i strzelił z kości. Był zmęczony i znudzony. W przypływie jakiegoś nagłego natchnienia, złapał torebkę Hermiony, położył ją sobie na kolanach i zaczął przeglądać jej zawartość. Wyciągnął portfel, w którym znalazł 800 funtów, i całkiem sporo galeonów. W przegrodzie znalazł prawo jazdy i dowody osobiste. Wyjął dokumenty i uważnie im się przyjrzał. Ten magiczny różnił się od niemagicznego, tylko ruchomą fotografią.
 - Hermiona Jean Granger - szepnął. Zadumał się przez chwilę. Zdał sobie sprawę, że tak mało wiedział o kobiecie, którą przywiózł na porodówkę. Właśnie dowiedział się jak ma na drugie imię, kiedy ma urodziny, ile ma wzrostu, a nawet jak nazywają się jej rodzice. Poznał jej adres - ten mugolski, gdzie mieszkała kiedyś z rodzicami, i ten magiczny, który mógł poznać tylko czarodziej. Spojrzał na zdjęcie, z którego uśmiechała się śliczna, zadbana szatynka, o włosach układających się w równe fale. Oczy miała błyszczące, jakby się z czegoś cieszyła. Malfoy schował dokumenty do portfela, i wyjął jej notes. Na pierwszej stronie, zgrabnym, pochyłym pismem, napisane były jej dane. Imię, nazwisko, adres i numer telefonu. Przejrzał zeszyt niezbyt uważnie, ale zdążył zorientować się, że przy najbliższych jej sercu osobach stawiała serca, przy przyjaciołach kwiatka, przy obojętnych nie pisała nic. Serce znalazł przy adresie rodziców, Ginny Weasley, Harry'ego Potter'a i jakiejś Leny. Kwiatki przy nazwiskach Lavender Brown, Parvati Patil, Luny Lovegood, Neville'a Longbottom'a i wielu innych znajomych ze szkoły. Zauważył coś dziwnego... Przy nazwisku Weasley'a nie było nic. Czyżby był jej obojętny? Zastanowił się przez chwilę. W notesie nie znalazł adresu do żadnego Ślizgona. Do niego też. Nie byli przyjaciółmi, nie byli nawet znajomymi. Czy byli wrogami? Już dawno się nad tym zastanawiał. Od śmierci Voldemorta nie było już podziału krwi, nie było nienawiści między domami w Hogwarcie, aczkolwiek dystans między Syltherinem, a Gryffindorem pozostał. Wciąż sobie dokuczali, ale nie było to już to samo co kiedyś. Więc kim dla siebie byli? Nie miał siły dalej poznawać Hermiony Granger. Schował rzeczy do jej torebki, i położył ją na krzesełku obok. Oparł się wygodnie i przymknął oczy.
 Nie wiedział ile czasu minęło. Usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi i ujrzał tego samego lekarza, który przyjął Granger. Poderwał się na nogi i stanął na wprost lekarza.
 - Co z Hermioną? Czy już urodziła? - zapytał drżącym głosem. Sam nie wiedział co jest tego przyczyną.
 - Panie...? - lekarz spojrzał na niego pytająco.
 - Malfoy.
 - Panie Malfoy, nie mam dobrych wieści. Może usiądziemy? - lekarz wskazał ręką krzesła. Blondyn oburzył się.
 - Nie będę siadać! Co z Hermioną?
 - Panie Malfoy, nie będę owijał w bawełnę. Jest źle. Pańska żona straciła mnóstwo krwi. Jest teraz w śpiączce, nie wiem kiedy się obudzi. Podejrzewamy, że oberwała jakąś paskudną klątwą, jeszcze zanim zaszła w ciążę. Istnieje bardzo duże prawdo podobieństwo, że właśnie ciąża wyzwoliła działanie zaklęcia. Nie wiemy co to było, więc nie wiemy jak ją leczyć. Przykro mi... - Malfoy zbladł. Wyobraził sobie leżącą na stole operacyjnym Granger. Jej brązowe loki rozrzucone w okół głowy, bladą twarz i sińce pod oczami. Nie wiedział czemu aż tak przejmował się jej losem. Może dlatego, że miała wydać na świat dziecko?
 - A... co z dzieckiem? - wychrypiał Draco.
 - Chłopiec jest zdrowy. Za dwa dni będzie mógł opuścić szpital. W tym momencie musimy wypełnić formalności. Zechce pan ze mną przejść do gabinetu? - sam nie wiedział dlaczego się zgodził. Zwyczajnie kiwnął głową, a zaraz już szedł za lekarzem. To było odruchowe. Niekontrolowane. Ocknął się dopiero, kiedy usiadł przy biurku lekarza, a ten podał mu plik dokumentów i pióro. Malfoy zamrugał i spojrzał na lekarza pytająco.
 - Coś nie tak?
 - Czy ja... Hmm, chodzi o to, że nie jestem mężem Hermiony. Czy mogę uzupełnić te dokumenty? - zapytał, nie kontrolując swoich słów.
 - Rozumiem. W tym momencie pacjentka jest dla nas anonimowa, ponieważ jest nieprzytomna, a nie jest nam znana. Jest pan jedyną osobą mogącą udzielić nam informacji na temat pacjentki. A co z pozostałymi członkami jej rodziny?
 - Rodzice, ale oni są mugolami - odparł blondyn, ściągając brwi.
 - W takim razie, muszę zadać jeszcze jedno pytanie. Czy pan jest ojcem dziecka? Przepraszam, ale proszę mnie zrozumieć. Jeśli nie jest pan ojcem, będę musiał zawiadomić odpowiednie władze, ponieważ matka jest nieprzytomna, nie wiemy kiedy się obudzi. Zna pan zasady szpitala, prawda panie Malfoy? Mugole nie będą mogli przejąć opieki nad wnukiem. Więc bardzo proszę o szczerość... - uzdrowiciel spojrzał na Malfoy'a z wyczekiwaniem, ale blondyn popłynął z myślami. Wyobraził sobie jak kobieta w szarym uniformie zabiera synka Hermiona, zanosi do sierocińca, zostawia wraz z setkami innych sierot. Wyobraża sobie Hermionę, która budzi się po kilku latach i nie może odnaleźć dziecka. Coś ścisnęło jego serce. Nie wiedział co to było, nie wiedział co się z nim działo i nie wiedział nawet, kiedy się odezwał.
 - Jestem ojcem dziecka Hermiony, żyliśmy po prostu bez ślubu - spróbował się uśmiechnąć, ale nie mógł.
 - W takim razie proszę uzupełnić te dokumenty...
 Malfoy wypełniał każdą rubryczkę automatycznie. Cieszył się, że wcześniej zapoznał się z dokumentami Granger, że miał o niej jakieś pojęcie. Skłamał tylko kilka razy; pierwszy jak zapisał swój adres, jako adres zamieszkania Granger, drugi raz kiedy wpisał swoje dane w danych ojca dziecka, a trzeci raz kiedy podał siebie za najbliższą osobę, tą której udzielać trzeba informacji na temat stanu zdrowia pacjentki. Doszedł do rubryczki danych dziecka. Serpens Dracon Malfoy. Syn Hermiony oficjalnie dostał takie imiona. Pierwsze wybrała mu sama, pamiętał jak na korytarzu zwróciła się do brzucha imieniem Serpens, drugie dostał po nim. Za tę przysługę coś mu się należy, Granger będzie musiała zrozumieć. Podpisał wszystkie pergaminy i oddał je magomedykowi.
 - To już wszystko. Za dwa dni będzie pan mógł zabrać syna do domu. A tymczasem, chce pan zobaczyć... Serpensa? - zapytał, uprzednio zerkając w dokument.


4 miesiące później.
 Draco Malfoy wszedł do swojego salonu i ujrzał ciemnowłosą kobietę bawiącą się z maleńkim chłopcem. Podnosiła go nad swoją twarzą i lekko kołysała dzieckiem. Uśmiechnął się pod nosem na ten widok. Ten chłopiec stał się bliski jego sercu, jak własny syn. Właściwie, to wszystkim przedstawiał Serpensa jako swojego pierworodnego. Był podobny do Hermiony, miał jej oczy. I tylko włoski miał jasne, choć nie tak jak jego. Wszystkim mówił, że jego synek podobny jest do mamusi. Wszedł do salonu z butelką mleka i zabrał dziecko z rąk kobiety. Ułożył je sobie w ramionach i delikatnie przytknął smoczek od butelki do buzi. Serpens dossał się do mleka, patrząc swymi wielkimi, czekoladowymi oczami w stalowe oczy Malfoy'a.
 - Świetnie sobie radzisz, Draco - kobieta uśmiechnęła się do blondyna. Była z niego dumna, że tak doskonale sobie poradził. Nigdy nie miał do czynienia z dzieckiem, a robił wszystko idealnie. I robił to z własnej woli, choć nie musiał. Była szczęśliwa, że wreszcie kogoś pokochał, tak prawdziwie.
 - Wiem - wyszczerzył zęby - Musiałem wszystkiego się nauczyć, ale myślę, że mi się udało. Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem, Pansy. Ale czuję, że zrobiłem dobrze. - Kobieta dotknęła ramienia swojego przyjaciela.
 - Zrobiłeś bardzo dobrze, Draco. A co z Granger? - zapytała zatroskana. Nie poznała szatynki osobiście, nie licząc niezbyt miłej znajomości ze szkoły, ale czuła, że kobieta jest jej bliska. Może to dlatego, że pomagała Draconowi wychowywać dziecko Hermiony? Może dlatego, że i ona pokochała Serpensa nad życie, a był on cząstką Hermiony? Nie wiedziała czemu, ale martwiła się o nią jak o przyjaciółkę.
 - Jest mała poprawa. Zaczęła reagować na różne bodźce. Dziś podobno poruszyła palcami. Doktor Smith mówi, że ona wszystko słyszy, że jest świadoma, ale nie może odpowiedzieć i się poruszyć. Dużo opowiadam jej o Serpensie, chcę żeby był jej bliski. Żeby szybko mogła go zabrać, gdy wyjdzie ze szpitala... - Pansy spojrzała na blondyna i wiedziała, że nie do końca o to mu chodziło, ale nic nie powiedziała. Zareagowała natomiast na wrzask Malfoy'a.
 - Pansy! Coś się dzieje z Serpensem! Na Merlina! On krwawi! - z drobnego noska i ust dziecka wyciekała krew. Malfoy zerwał się jak oparzony i tuląc chłopca do swej piersi, wskoczył do kominka i przeniósł się do Munga. Biegiem pokonał dystans do gabinetu Smith'a.
 - Doktorze! Coś nie tak z małym! - krzyknął. A potem czuł tylko wir w głowie. Nie pamiętał momentu, kiedy zabrali mu z rąk synka, kiedy pielęgniarka dała mu kubek z wodą, kiedy znalazł się w poczekalni na Oddziale Dziecięcym. Podszedł do niego uzdrowiciel i rzekł:
 - Panie Malfoy, proszę się nie martwić. Sytuacja nie wygląda najgorzej. Pamięta pan, jak mówiłem, że panna Granger została trafiona klątwą przed ciążą? - Malfoy kiwnął głową, na znak że pamięta. - Dzisiejszy krwotok Serpensa jest skutkiem tejże klątwy, która niestety odbiła też się na płodzie. A ponieważ organizm panny Granger jest silny, przejął większą część zaklęcia na siebie, chroniąc dziecko. Dlatego chłopiec urodził się zdrowy, a to to tylko efekt uboczny. Uda nam się temu zaradzić, ale najważniejsze jest to, że dzięki dzisiejszej sytuacji wiemy co to była za klątwa i możemy leczyć pańską narzeczoną. Obudzi się ona w najbliższym czasie, kiedy tylko zaczną działać eliksiry. Natomiast co do chłopca, wystarczy mała transfuzja krwi. Musi to być krew jednego z rodziców, a ponieważ panna Granger jest nieprzytomna i zainfekowana... cóż, zapraszam pana na pobranie krwi - Malfoy pobladł co nie uszło uwadze uzdrowiciela.
 - Chyba nie boi się pan igieł? - Próbował zażartować, ale Malfoy gwałtownie pokręcił głową i wydał z siebie dziki ryk.
 - Pani Smith! Ja nie jestem biologicznym ojcem Serpensa... Skłamałem bo nie chciałem, żeby chłopiec trafił do sierocińca! Merlinie! Co teraz będzie?! - Malfoy uderzył pięścią w ścianę. Skóra na jego knykciach pękła, i poleciała mu krew. Lekarz stał w szoku.
 - Jeśli nie znajdziemy dawcy zgodnego genetycznie z Serpensem, dziecko umrze w ciągu 24 godzin - mężczyzna załamał ręce, a Malfoy opadł na krzesło.
 - Czy... czy ktoś obcy może być dawcą?  - zapytał słabym głosem.
 - Taka zgodność genetyczna występuje bardzo rzadko. Od osób niespokrewnionych jest to zazwyczaj około 25% zgodności, i tylko tyle szansy, że zabieg się uda. Ale możemy spróbować - Blondyn spojrzał do góry załamanym wzrokiem.
 - Proszę... Spróbujmy. Musimy uratować to dziecko.
 Minęło 5 godzin od pobrania krwi, która Malfoy przeżył bardzo ciężko. Dostał tabliczkę czekolady i zajadał się nią siedząc na Oddziale Dziecięcym, czekając na informacje o stanie zdrowia Serpensa. Usłyszał, że ktoś siada przy nim. Uniósł głowę.
 - Panie Malfoy... Nie wiem jak to panu powiedzieć... - Draco poczuł, że żołądek znalazł mu się w gardle. Miał wrażenie, że grunt osuwa mu się spod nóg. Serpens nie mógł umrzeć!
 - Proszę mówić - wychrypiał.
 - Serpens przeżył transfuzję i już odzyskał siły. Jest w pełni zdrowy. I... hmm, zgodność genetyczna między wami wynosiła prawie 100%, dlatego zrobiliśmy badanie DNA. Jest pan biologicznym ojcem chłopca.


 Wszedł do sali gdzie leżała Hermiona. Spojrzał na jej bladą, wciąż nieprzytomną twarz. Tydzień temu prawie straciła synka, nawet o tym nie wiedząc. Draco miał w głowie mętlik. Wciąż nie mogło do niego dotrzeć, że jest ojcem Serpensa. Przecież oni nigdy... Pragnął, żeby mu ktoś wytłumaczył co się dzieje, a jedyną osobą była ona. Usiadł przy jej łóżku, i jak zwykle złapał ją za rękę.
 - Serpensowi rośnie pierwszy ząbek. Gorączkował dziś przez to, ale Pansy uwarzyła mu eliksir i mały czuje się dobrze. Zjadł dziś pierwszą zupkę, zmiksowaną tym mugolskim kręciołkiem. Nie wiem jak to się nazywa. Cholera, Granger! Obudź się wreszcie! Twój syn cię potrzebuje, niedługo zacznie traktować Pansy jak matkę, a ty tak spokojnie sobie śpisz?! Niech cię szlag, Granger! To samo mówiłem, kiedy rodziłaś, wiesz? Chciałem odjechać, ale znalazłem twoją torebkę u mnie w samochodzie, więc zmuszony byłem wrócić i czekać aż urodzisz. I dobry Merlinie, całe szczęście! Inaczej zabraliby nasze dziecko do sierocińca. Granger, cholera jasna! Właśnie, nasze dziecko! Możesz mi wyjaśnić, na gacie Merlina, jakim cudem Serpens jest moim synem?! - wyrzucił z siebie słowotok i opuścił głowę. Poczuł uścisk dłoni na swojej i gwałtownie podniósł powieki. Spojrzał na kobietę, która właśnie się budziła.
 - To ty? To cały czas byłeś ty? - zapytała, gdy otworzyła oczy. Malfoy skinął głową, ponieważ jakaś cholerna gula zagnieździła mu się w gardle, nie pozwalając odpowiedzieć.
 - Co z moim dzieckiem? - wychrypiała.
 - Czy ty słyszałaś cokolwiek, co do ciebie mówiłem? - zapytał odzyskując fason.
 - Wszystko - uśmiechnęła się blado. - Dziękuję ci, że zająłeś się moim synkiem. Jestem twoją dłużniczką. Ale Malfoy, to niemożliwe aby był twoim synem.
 - Doktor Smith zrobił testy DNA, Serpens jest moim synem, Granger. I chcę wiedzieć jakim cudem - odparł ostrzej niż chciał. Hermiona przymknęła powieki i uroniła kilka łez.
 - A więc to byłeś ty. To musiałeś być ty...
 - O czym ty mówisz? - Draco spojrzał na nią spod ściągniętych brwi. Kobieta zakasłała i poprawiła się na łóżku.
 - Pamiętasz bal z okazji andrzejek? To był listopad, a Ministerstwo zorganizowało Bal Przebierańców. Impreza była bardzo udana, bawiłam się świetnie, zapominając o tym, że dopiero co dowiedziałam się, że Ron mnie zdradzał. Nie układało nam się w związku od prawie roku, ale mimo to trwaliśmy razem. To znaczy, można tak powiedzieć. Oficjalnie byliśmy razem, ale żyliśmy osobno. Tak więc, kiedy dowiedziałam się, że mnie zdradził ze swoją sekretarką, to trochę mi ulżyło. Potem był bal, na którym chciałam zaszaleć, odżyć wreszcie. I... Przespałam się z tajemniczym wampirem, nie znając nawet jego imienia. A potem okazało się, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że ojcem dziecka jest nieznajomy, bo z Ronem nie sypiałam od siedmiu miesięcy. Ucieszyłam się na wieść o dziecku, ciążę znosiłam dobrze... I czekałam na narodziny synka. A potem spotkałam ciebie, zaczęłam rodzić, i przespałam to co najważniejsze - westchnęła.
 - A więc to ty byłaś tą średniowieczną księżniczką, która skradła serce wampira na balu? - zapytał oniemiały, a kobieta skinęła głową.
 - Jak długo spałam? - zapytała drżącym głosem.
 - Cztery miesiące, tydzień i pięć dni.- Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami i głośno wciągnęła powietrze.
 - Chcesz poznać syna? - pytanie to przerwało pukanie do drzwi. Do środka wsadziła głowę ciemnowłosa kobieta.
 - Cześć. Draco powiadomił mnie, że się obudziłaś. Jestem Pansy, wiem znasz mnie jako wredną Ślizgonkę, ale mam nadzieję, że zmienisz o mnie zdanie. Przyprowadziłam ci Serpensa - Pansy uśmiechnęła się do Granger i podeszła do niej, kładąc na jej piersiach dziecko. Hermiona zerknęła na swojego synka i ujrzała czekoladowe oczy i jasne włoski. Serce ścisnął jej ogromny żal, że przegapiła cztery miesiące z życia swojego synka. Przytuliła dziecko do piersi, a z jej oczu popłynęły łzy.
 - Witaj, kochanie. Mamusia już nigdy cię nie zostawi. Mój malutki syneczku, moje szczęście. Serpens Granger - uśmiechnęła się do dziecka, a on odwzajemnił uśmiech, odsłaniając bezzębne dziąsła. Pansy widząc tę scenkę ewakuowała się po cichu.
 - Właściwie to... Serpens Dracon Malfoy - Blondyn uśmiechnął się na widok jej zdziwionej miny.
 - Musiałem im powiedzieć, że to mój syn, inaczej zabraliby go do sierocińca. Stąd moje nazwisko, a drugie imię to taka mała nagroda dla mnie - Hermiona zaśmiała się i pocałowała synka w czoło.
 - Dziękuję ci, Mal... Draco. Za wszystko. A przede wszystkim za to, że choć nie świadomie, ale jednak... Dałeś mi najcudowniejsze dziecko na świecie.


4 lata później.
  Blondwłosy chłopiec biegł w stronę swojej mamy, która czytała książkę na werandzie swojego domu. Za dzieckiem podążał mężczyzna o kolorze włosów zbliżonym do syna. Serpens wdrapał się na kolana swojej rodzicielki, a Draco usiadł na schodkach ganku.
 - Mamusiu! A tatuś kupił mi miotłę! I uczył mnie latać! Będę mógł jutro iść z tatą znowu uczyć się latać? - zapytał tuląc się do matczynej piersi. Kobieta pogłaskała synka po policzku, i zgodziła się na naukę latania. Chłopiec pobiegł do domu, krzycząc do rodziców:
 - Idę po moją miotłę!
 - Grzeczny był? - zapytała Hermiona odkładając książkę.
 - Jak zawsze. Zresztą, wszyscy Malfoy'owie od najmłodszych lat są grzeczni i uczą się wszystkiego z wielkim zapałem - uśmiechnął się Draco i sięgnął po leżące na stole jabłko.
 - Byłaś w Mungu? - Hermiona kiwnęła głową.
 - Zrobili ci badania? - uśmiechnęła się i znowu kiwnęła głową.
 - I co? Wyniki będą jutro? Zajmę się nim, a ty idź jutro po te wyniki - zaoferował się.
 - Nie, nie. Wyniki są od razu - kobieta uśmiechnęła się lekko.
 - I co? No mów, bo my Malfoy'owie jesteśmy też bardzo niecierpliwi - odpowiedział blondyn. Hermiona się zaśmiała.
 - Wiem, i dlatego zastanawiam się jak ja wytrzymam w jednym domu z czterema Malfoy'ami! - Draco spojrzał na nią marszcząc brwi.
 - Nie rozumiem co chcesz przez to powiedzieć... - Hermiona zaśmiała się perliście, po czym podeszła do mężczyzny i stojąc na wprost niego, rzekła:
 - Chcę przez to powiedzieć, że za kilka miesięcy, zostanie pan, Panie Malfoy ojcem. Po raz drugi i trzeci! - Draco wytrzeszczył oczy i otworzył usta.
 - Jesteś w ciąży?! - zapytał.
 - Tak! To bliźniaki - Hermiona nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ Draco porwał ją w ramiona i okręcił kilka razy w okół własnej osi, a potem wpił się w jej usta, obdarzając gorącym pocałunkiem.
 - To wspaniale! Kocham cię!


 W salonie zebranych było kilka osób. Byli to przyjaciele Hermiony i Dracona. Harry Potter ze swoją żoną Ginny, Blaise Zabini z Pansy, Lena Duncan, przyjaciółka Hermiony, Theodor Nott, Vivian Turner, Annie i August Anderson. Wszyscy siedzieli przy stole, zajadając pyszny obiad. Nagle Draco stuknął w kieliszek i powstał:
 - Chciałbym powiedzieć kilka słów. Jestem bardzo szczęśliwy mogąc gościć was w moim domu, tym bardziej, że spotykamy się w tak miłych okolicznościach jakimi są chrzciny moich dzieci. Także chciałbym wznieść toast, za moją piękną żonę Hermionę, za to że dała mi trójkę wspaniałych dzieci, miłość i ciepło rodzinne. Za mojego pierworodnego syna Serpensa, który dał mi szansę na nowe życie, oraz za Safię i Jai'a, którzy sprawili, że po raz trzeci zostałem tatusiem mimo woli - uniósł w górę swój kieliszek, a Hermiona klepnęła go w bok. Po chwili ona też wstała:
 - A ja chciałabym powiedzieć, że ten oto tatuś mimo woli, miał swój udział w tworzeniu całej trójki naszych dzieci, więc nie jest tak do końca tatusiem mimo woli. Chciałam jeszcze powiedzieć, że mimo woli go kocham, tak samo jak nasze dzieci: Serpensa, Safię i Jai'a - szatynka zaśmiała się i usiadła, a Draco pocałował ją w usta, mrucząc że bardzo ją kocha.



Taki mały prezent dla was ♥ Mam nadzieję, że się spodoba. Pisana spontanicznie, bez żadnych inspiracji. Po prostu... jest :D Liczę na komentarze, a niebawem kolejny, właściwy rozdział historii tego bloga. Chciałam również zaprosić was do przeczytania historii mojej koleżanki poznanej w tym małym, blogowym świecie <3
http://milosc-choroba-zakazana.blogspot.com/ :D

Wasza Hal ♥



sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 4 cz. II

Kochani! Przepraszam, że tak długo, ale jakoś opuściła mnie wena, czy coś. Nie wiem co jest grane. Chyba rozleniwiłam się tym wyjazdem do Warszawy, a może to wina napięciem przed wynikami matury? :D Ale już po, wszystko zdałam, także może uda się nie mieć problemów z pisaniem♥ Ze specjalną dedykacją dla Mili ♥ Za to, że jest i wspiera ;** Wam też dziękuję, że jesteście ♥ Bez was ten blog by nie istniał ♥ Przepraszam za jakość rozdziału, mam nadzieję, że mnie nie zlinczujecie :) Miłego czytania :D

Wasza Hal ♥




 Barman już z daleka zauważył nadchodzące dziewczyny. Miał ochotę schować się pod blatem, ale nie mógł, w końcu był w pracy. Zrezygnowany westchnął i do sześciu szklaneczek nalał Ognistej Whisky. Postawił je na barku w momencie, kiedy grupka znalazła się przy nim. Hermiona rozszerzyła oczy.
 - Dla nas? - pisnęła szczęśliwa Elena. Chłopak kiwnął głową i szybko odszedł na drugi koniec barku, by zatopić się w rozmowie z Lavender Brown. Leni zrobiła smutną minkę, ale szybko pocieszyła się alkoholem. Wszyscy zatopili się w rozmowie i alkoholu, kiedy dostrzegli na twarzy Hermiony szatański uśmiech. Nie spodobał on się chłopakom, natomiast dziewczyny były zaintrygowane i jednocześnie dziwnie pobudzone.
 - Mów! - zarządziła Pansy, ale Miona pokręciła głową, zeskoczyła ze stołka i pobiegła przed siebie. Po chwili jednak wróciła, dopiła swoją Ognistą i znowu zniknęła. Harry zdezorientowany zamrugał oczami, a Elena głośno westchnęła. Najpierw opuścił ich barman, a teraz Hermiona. Usiadł na krzesełku barowym i podparła głowę na dłoni.
 - Czuję się jak sierota - westchnęła. Nikt jednak nie ciągnął wątku, więc niepocieszona dziewczyna kontynuowała z własnej woli.
 - Najpierw opuścił na barman, a teraz moja Miona. O, patrzcie! Woli gadać z tą Brown niż z nami... W czym ona jest lepsza ode mnie?! - teatralnie zawyła Leni. Nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, bo jak burza wparowała Hermiona, krzycząc:
 - Mam!! - stanęła obok Malfoy'a i zaśmiała się pod nosem. Niesforny kosmyk włosów opadł jej na czoło, ale nie miała jak go poprawić, bo obie ręce trzymała z tyłu.
 - Co maaaasz?! - krzyknęła natchniona Elena, zeskakując ze stołka i klaszcząc w dłonie.
 - Nasze eliksiry - wyszczerzyła się Miona. - Czas je użyć! - zaśmiała się. Harry biorąc przykład z Eleny, klasnął w dłonie, czym wywołał salwę śmiechu wśród znajomych. Elena i Hermiona rozejrzały się po sali w poszukiwaniu swoich ofiar. Zgodnie wybrały dwie najodpowiedniejsze ich zdaniem osoby.


  Pół godziny później w Wielkiej Sali zapanowało poruszenie, kiedy Ron Weasley ubrany w różową, zwiewną sukienkę wparował na scenę. Rude włosy miał spięte w luźnego koko na czubku głowy, na powiekach miał fioletowy cień do oczu, a usta wymalowane krwistą czerwienią. W ręku dzierżył swoją różdżkę, na czubku której widniało bladoróżowe serduszko. Weasley złapał mikrofon i wrzasnął:
 - JA OD ZAWSZE KOCHAM CIĘ SYBILLO! - i za pomocą błękitnych skrzydełek wyrastających z jego pleców poszybował w powietrze. Lecąc przez Wielką Salę machał różdżką, z której leciały różowe i złote iskierki. Uczniowie ledwo stali na nogach śmiejąc się z Rudzielca. Ten niewzruszony, podleciał do Trelawney i klęknął przed nią. Profesorka zamrugała oczami i gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc. Ronald ponownie machnął różdżką, tym razem wyczarowując pająka, który kroczył po twarzy Sybilli. Rudowłosy poderwał się na równe nogi i z głośnym piskiem, uderzył w twarz Trelawney. Kobieta odleciała do tyłu, a Weasley wybiegł z sali piszcząc jak mała dziewczynka. Hermiona osunęła się po Harrym i przykucnęła ledwo łapiąc oddech ze śmiechu. Eliksir Leni i Diabła okazał się na prawdę dobry. Nikt nie zdążył jednak odetchnąć po pokazie Weasleya, kiedy na scenie pojawił się Snape. Wszyscy wlepili w niego wzrok. Mężczyzna miął w dłoniach skrawek swojej szaty, i patrząc w podłogę zaśpiewał: <PIOSENKA KLIK>
 Chociaż mało mamy lat 
tak naprawdę niewiele
choć lubimy w piłkę grać 
i pojeździć rowerem

choć na wszystko mamy czas
tyle zabaw nas czeka 
wiemy, że każdy z nas wyrośnie, każdy z nas
na wielkiego, wielkiego na człowieka

ref.:
bo co może, co może mały człowiek
tak jak ja albo ty
może pani, a może pan podpowie } 
my zgodzimy się z tym }x2

na podwórku fajnie jest
można sobie pobiegać
można w kapsle pograć też 
i pochodzić po drzewach

można łapać do swych rąk 
kolorowe motyle
albo się ukryć tak by nikt nie widział nas 
i polecieć do słońca choć na chwilę

ref:
bo co może,co może mały człowiek...

właśnie tyle lat co my
mają bolek i lolek
a więc może ja lub ty 
odegramy ich rolę

albo któryś będzie kimś
najważniejszym na świecie 
będzie miał tyle sił
dołoży wszystkich sił 
aby były szczęśliwe wszystkie dzieci

ref:
bo co może ,co może mały człowiek..        
 Śpiewając cały czas bujał się na boki, a jego tłuste włosy powiewały raz w lewo, raz w prawo. Miał lekko zachrypnięty głos. Ktoś z pierwszego rzędu odpalił zapalniczkę i bujał się na boki równo z profesorem. Dumbledore poklaskiwał w dłonie i podśpiewywał pod nosem słowa piosenki. Po chwili złapał McGonagall za rękę, a zaraz za nią czworo uczniów i zrobili kółeczko. Severus skończył śpiewać i rzucił do mikrofonu:
 - Cienkujeeee! - uciekł ze sceny wpadając do kółka stworzonego przez dyrektora i Minerwę.
 W tym samym czasie Elena z przekrzywioną w bok głową wpatrywała się w ojca.
 - Nie wiem czy mam się za niego wstydzić, czy być z niego dumna - zaśmiała się.
 - Wyluzował nieco - rzucił beztrosko Malfoy, a Hermiona odparła dumnie.
 - Dzięki nam, Malfoy! - blondyn uśmiechnął się do niej. Hermiona patrząc na profesora jak na małe dziecko westchnęła głośno.
 - Ej! Zróbmy karaoke! Co wy na to? - ożywiła się nagle Pansy, która prawie usnęła oparta o blat barku. Wszyscy zaaprobowali jej pomysł i już po chwili ustalili z Dumbledore'm, że dobiorą się w pary i wykonają jakieś utwory. I tak zanim Hermiona zdążyła się zorientować, była w parze z Malfoyem. Znowu. Po raz drugi dzisiejszego wieczoru miała z nim śpiewać. Westchnęła i upiła duży łyk whisky. Na scenę wbiegła szczęśliwa Elena, a za nią Blaise. Dziewczyna pomachała zebranym i podeszła do mikrofonu. Zaśpiewała swoją ulubioną piosenkę <KLIK>, potem na scenie pojawiła się Pansy z Harrym, w piosence <KLIK>. Jako ostatni na scenie pojawili się Hermiona i Draco. Zaśpiewali <KLIK>, widać było, że poniosła ich muzyka, dlatego też kiedy piosenka dobiegła końca, kiwnęli do siebie głowami i po chwili rozpoczęli kolejną piosenkę <KLIK>. Bawili się wspaniale, każde z nich miało świetne wyczucie rytmu i doskonały ruch sceniczny. Publiczność szalała, a oni śpiewali uśmiechając się do siebie. Pierwszy raz panowała między nimi taka idealna, niczym niezmącona zgoda. Kiedy bal dobiegł końca, cała szóstka ruszyła do swoich pokoi. W jednym z korytarzy, Pansy zatrzymała się gwałtownie i pisnęła cicho:
 - Jaki słodki kiciuś! - zawołała wskazując na czarną plamę po ścianą.
 - Yyy - wydukał Harry, patrząc to raz na czarnowłosą, to raz pod ścianę.
 - Ojej! Rzeczywiście! Jaki słooooodziaak! Kici srici, choooć!- Hermiona kucnęła i próbowała przywołać zwierzątko, które nie reagowało na jej słowa. Oburzona wstała gwałtownie i rzuciła pod nosem:
 - Głupi futrzak - założyła ręce na piersi i zrobiła obrażoną minę.
 - A może jest ranny i dlatego nie podchodzi? - pisnęła przerażona Pans.
 - Albo stracił słuch i nie podchodzi bo nie słyszy? - podłapała Elena zakrywając usta dłonią.
 - A może to nie jest kot i nie podchodzi bo to zwykła szata? - zironizował Draco, który nie wiadomo kiedy znalazł się pod ścianą i trzymał w dłoni czarną szatę. Dziewczyny obraziły się na blondyna i ruszyły do swoich dormitoriów, nie czekając na nikogo. Chłopcy dogonili ich, ledwo hamując uśmiechy napływające na ich usta. Harry zaoferował się, że odprowadzi Parkinson, toteż skręcili w stronę lochów, a Elena i Blaise koniecznie chcieli odprowadzić Hermionę i Dracona, więc ruszyli z nimi w stronę PW Prefektów. Kiedy znaleźli się pod drzwiami do PW, Leni rzuciła się na kuzynkę i wyściskała ją. Chłopaki podali sobie ręce i Blaise ruszył w stronę lochów. Elena podążyła za nim, a Hermiona machała blondynce krzycząc:
 - No! To buźka jutro! Pa! - i razem z Draco weszła do środka.
 - Serio, Granger? - zaśmiał się blondyn.
 - Co znowu? - jęknęła zrezygnowana. Malfoy popatrzył na nią i kręcąc głową poszedł do swojego dormitorium.